polityka.pl
Od Redakcji
Materiał Pawła J. Dąbrowskiego dotyka problemów już nie raz podnoszonych w „Dzienniku”. Został napisany w 2016 roku dla „Studia opinii”, ale pomimo tego nie utracił swojej aktualności. Choć Autor z oczywistych powodów nie mógł w pełni przewidzieć destrukcyjnej inwencji „zjednoczonej prawicy” i jej jakże twórczych zdolności do rozwijania pomysłów poprzedniej władzy. Dzisiaj, publikujemy jedynie jego obszerne fragmenty, które w ocenie redakcji nadal zachowują swoją wagę i powinny być brane pod uwagę w działalności ruchów obywatelskich[1]. W opracowaniu, które kierowane było wówczas do Krzysztofa Łozińskiego, dzisiaj należy bowiem doszukiwać się przede wszystkim apelu do całego spektrum istniejących ruchów i inicjatyw obywatelskiego sprzeciwu i ulicznego protestu.
Dobrze zostały zdefiniowane w nim główne przyczyny zwycięstwa i nadal stałej popularności PiS i jego akolitów. Przeoczenie społecznego wymiaru rozwoju w każdym z jego wymiarów, działania polityków prowadzące do zniechęcenia społeczeństwa, podziałów, rosnącego braku zaufania, do dziś stanowią przecież główne przyczyny niskiego poziomu kapitału społecznego. Ale spowodowały one także brak poczucia sprawiedliwej „redystrybucji godności”, co tak oszukańczo i populistycznie wykorzystuje dzisiaj PiS. Autor powołuje się na opinie osób, które uczestniczyły w opisywanych procesach lub były ich uważnymi obserwatorami, co dodatkowo podnosi walor poznawczy prezentowanego opracowania.
Konkludując należy stwierdzić, że najważniejszym przesłaniem, które przekazuje nam Autor, jest postulat budowy świadomego społeczeństwa obywatelskiego, które będzie miało siłę i możliwości do pełnienia swoje funkcji kontrolnej wobec polityków i ich poczynań. Nie tylko w dniu wyborów, ale codziennie. Tak, żeby czuli wciąż na sobie nasz wzrok i skuteczną presję. Niemniej ważną korzyścią może być zainicjowanie procesu kształcenia nowych elit politycznych, rozumiejących poziom obecnych wyzwań i umiejących poruszać się w realiach obywatelskiego i demokratycznego państwa prawnego. Możliwości intelektualne do uczestnictwa w tych działaniach, po stronie obywatelskiej są. Dobrym tego przykładem jest między innymi dzisiejsza publikacja.
DURNOKRACJA, CZYLI O POTRZEBIE OBYWATELSKIEJ KONTROLI
Miałem ostatnio ciekawą rozmowę z Jackiem Barcikowskim – człowiekiem, który odniósł sukces w biznesie, a teraz zajmuje się kwestiami dobrego zarządzania w samorządach lokalnych. Jacek bardzo precyzyjnie nazwał coś, co od dawna chodziło mi po głowie… Zwraca on uwagę na to, że straszliwie spłyciliśmy istotę demokracji. A może po prostu daliśmy sobie wmówić, że istotą demokracji są wybory. I mamy wybory, owo „święto demokracji”, gdzie rozmaici kandydaci, odpicowani na potęgę, wdzięczą się do nas z setek bilbordów, przekonują nas do najrozmaitszych bajerów, których wartości nie jesteśmy w stanie ocenić, a potem robią co chcą, przez cztery lata – do następnych wyborów. Gorzej, że gdy poszczególne partie „dają” to, czy owo – to „ciemny lud to kupuje” i się cieszy…
I tu się z Jackiem zgadzam: może wybory są świętem demokracji, ale to kontrola społeczna jest demokracji dniem powszednim. Jeżeli nasza obywatelskość ogranicza się do uczestnictwa w wyborach, gdzie głosujemy na ładnie zrobione twarze i na atrakcyjne hasła, to zachowujemy się, jak durny i bezradny klient, który jest zmuszony do kupowania samochodu na podstawie fotografii prezesa firmy. Nie ma możliwości przetestowania samochodu – gorzej: nie dostaje nawet specyfikacji technicznej. Może za to – jak się to wielokrotnie powtarza – kupić sobie inny samochód, jak się ten, co kupił zużyje. Nie, nie może go zareklamować, nie mam prawa do żądania napraw, ale ma się cieszyć, że będzie mógł sobie kupić inny samochód. Tak jest z nami po wyborach. Będziemy mogli sobie wybrać inny rząd. W następnych wyborach. Niestety – na podstawie równie „dobrze przemyślanego” wyboru.
Przechodząc do puenty – to, co Polsce (jak i wszystkim krajom chcącymi być demokratycznym) jest potrzebne, to efektywna kontrola społeczna. Bez efektywnej kontroli społecznej w każdym systemie grupa u władzy ulega wyalienowaniu, wbija się w poczucie wyjątkowości, własnej nieomylności i w przekonanie, że „ponieważ robimy tak wiele dla społeczeństwa, to nam się dużo należy”.
W ten sposób, piękna w swych założeniach idea sprawiedliwości społecznej, staje się zawłaszczona i splugawiona przez biurokrację partyjną, co w efekcie może zrodzić rządy tyranów i morderców opływających we wszelkie dobra, a wycierających sobie gęby szlachetnymi hasłami. Czy wyjściem jest całkowity indywidualizm, brak więzi społecznych? Nie, przecież jesteśmy jednocześnie:
indywidualnościami szukającymi przestrzeni dla wyrażenia swojej osobowości i pragnącymi zapewnić przetrwanie swoim genom, jak i
członkami społeczności, którym ta społeczność jest niezbędna do funkcjonowania.
Społeczności, potrafiące zadbać o swoich członków, wykazują ogromną siłę przetrwania. Takim pięknym przykładem może być spółdzielnia żupników (tych z Wieliczki), o której pisał Stefan Bratkowski w jednej ze swych książek. Zapewniała ona swoim członkom opiekę na wypadek choroby, zabezpieczenie na starość i finansowanie wykształcenia dzieci (nawet uniwersyteckiego!). Sekretem spójności spółdzielni, która przetrwała sześćset lat, a którą zniszczyło dopiero wchłonięcie przez komunistycznego molocha było to, że przywódcy cechu „rozliczali się przed kamratami z każdego grosza”.
O tym, jak pozostała po uprzednim systemie biurokracja szybko zaczęła korumpować post-solidarnościową klasę polityczną, pisał kiedyś w Gazecie Wyborczej profesor Tadeusz Tyszka. Między innymi o tym, że ofiarowano mu bezpłatne przyznanie mieszkania – („jak Panu niepotrzebne, to może się przyda dla syna”). Podobnie, choć w bardzo różny sposób zaczęła szybko obrastać w przywileje i korzyści cała nowa, „styropianowa elita” czasem w porozumieniu, a czasem w konkurencji do starych „układów”. Mój kolega z Melbourne, były działacz NZS z emigracji okresu solidarności, skomentował ten proces słowami „widziałem wielu ludzi, którzy oparli się presji służby bezpieczeństwa PRL, ale nie wytrzymali pokusy pełnego koryta”.
Grzech pierworodny
Grzechem pierworodnym liberalnego skrzydła „Solidarności” (i „Solidarności” w ogóle) – grzechem zaniedbania jak sądzę – był proces przemian „reformy Balcerowicza”. Uwierzono wtedy, że totalna prywatyzacja, zastąpienie socjalizmu kapitalizmem przyniesie zbawienie skutki dla gospodarki, a zatem i dla społeczeństwa. Nie było nad tym rzetelnej debaty, a krytyczne opinie – jak profesora Kieżuna, jednego z najwybitniejszych polskich specjalistów zarządzania (z solidną praktyką we wprowadzaniu reform!), nie tylko nie zostały wysłuchane, ale nawet nie zostały dopuszczone do głosu[2].
Niezwykle szczerze napisał o tym dawny dziennikarz Gazety Wyborczej, Jacek Rakowiecki, w artykule dla „Krytyki Politycznej”: „obrona Balcerowicza była absolutnie nadrzędną wartością. Ze wszystkim innym można było iść na kompromis. Z tym nie. I nie chodziło tylko o obronę Leszka Balcerowicza, jako partyjnego lidera, polityka i ministra, ale o obronę pewnej wizji, która sprowadzała się do głębokiej wiary w to, że każdy jest kowalem własnego losu. I ponieważ na naszym przykładzie to się sprawdzało – bo myśmy swój los wykuli, jesteśmy dobrze sytuowani, poważani, profesjonalni, w zasadzie tacy, jak na Zachodzie (tylko, cholera, oni tam jeszcze więcej od nas zarabiają) i sądziliśmy, że to się powinno udać również w przypadku innych. W tym była taka upiorna pułapka, że my, broniąc Balcerowicza, broniliśmy całej filozofii, jak się wnet okazało, dziewiętnastowiecznego kapitalizmu.”
Ten entuzjazm, ale i brak kontroli społecznej spowodował, że w proces prywatyzacji nie wbudowano mechanizmów zabezpieczających interes społeczny, skutkiem czego majątek narodowy wyprzedawano za ułamek wartości – w imię przyśpieszenia wprowadzania wyidealizowanego kapitalizmu.
Kluczowe jest to, że nie było rzetelnej, merytorycznej debaty nad proponowanymi rozwiązaniami.
W konsekwencji – w procesie wielkiej transformacji nie mieliśmy do czynienia z solidarnym wysiłkiem społeczeństwa, ale (przede wszystkim) z gwałtownym bogaceniem się uprzywilejowanych grup, przy jednoczesnym brutalnym pozbawianiu elementarnego poczucia bezpieczeństwa i środków do życia ogromnych rzesz społeczeństwa. Co więcej – brakło wtedy solidnej, kompetentnej i otwartej debaty obywatelskiej. Wtedy to zostało zasiane ziarno goryczy, które dało podłoże dla tak raptownych zmian w ostatnich wyborach. I nie chodzi tu o to, by rozpamiętywać błędy przeszłości, ale o to, by wyciągać z nich wnioski.
Im dalej w las, tym więcej drzew
W sezonie przedwyborczym pokazało się w „Studio Opinii” kilka artykułów, których wspólną tezą było, to, że Platforma z PSLem dobrze rządziły, ale „nie potrafiły się sprzedać”. Co do drugiego – zgoda, ale czy można być zadowolonym z rządów PO/PSL? Fakt, nie były to rządy specjalnie gorsze niż inne. Nawet nie były specjalnie skorumpowane – jeśli je porównujemy z tym co się dzieje za naszą wschodnią granicą. Jednak według standardów zachodnich – do których aspirujemy – rządy te nie były do zaakceptowania z powodu wszechobecnego kolesiostwa i kumoterstwa, połączonego z nagminnym ustawianiem rządowych przetargów.
Jednak to, co w sposób istotny wyróżnia koalicję PO-PSL, to skala zaniedbań wynikających z długotrwałości rządów i zadufania bezkarnej warstwy urzędniczo-partyjnej umocnionej w przekonaniu, że „nie mamy z kim przegrać”. „Wyróżniało” koalicję również to, że brak było (generalnie rzecz biorąc, bo i były mocne plusy), strategii rozwoju społeczeństwa i gospodarki.
Takimi przykładami braku myślenia strategicznego było „rozbuchanie” programu budowy dróg ponad możliwości polskich przedsiębiorstw, co doprowadziło do gwałtownego wzrostu cen materiałów, rozciągnięcia frontu inwestycyjnego i masowego bankructwa firm budowlanych. Ogromne znaczenie miało tu też odstępstwo od standardów FIDEC, rozsądnie rozdzielających ryzyko projektów. Podobne zjawisko mamy też w sektorze szkoleniowym, gdzie po rozdęciu rynku do granic nieprzytomności projektami unijnymi, gdy szkolono tysiące młodzików prosto po studiach na trenerów biznesu i przedsiębiorczości, a teraz, na skutek opóźnień nowych transz projektów i totalnego zdewastowania rynku polityką bezpłatnych szkoleń rynek jest w całkowitym nieomal zastoju.
Zwykły obywatel obserwował rozmaite przejawy trudnego do zaakceptowania rozwarstwienia społecznego. Często wynikało ono nadal z zawłaszczania wspólnej własności. Dlatego właśnie nie można się zgodzić z tezą Krzysztofa Łozińskiego „niech działają politycy”. Oczywiście, rozumiem, że chodziło mu o to, by nie tworzyć partii (choć może warto się zastanowić nad tym), by nie wejść w spory programowe, które mogłyby zdezintegrować ruch – to jest silny argument. Ale politykom trzeba patrzeć na ręce.
To właśnie zadufany dobrostan klas rządzących, dla których nieosiągalny dla ogromnej większości Polaków poziom sześciu tysięcy złotych jest tylko „dla idiotów”, sprzyjał utrzymaniu status quo. Oczywiście, to nie był jakiś tam „spisek elit przeciwko ubogim” . To zwyczajny proces zagarniania dóbr, w sytuacji gdy silniejsi narzucają reguły, kształtują percepcję i decyzje władzy. Profesor Kieżun, dawno temu, jeszcze w czasach „komuny” opisał proces „autonomizacji celów” organizacyjnych. Sprowadza się on do tego, że po pewnym czasie – a bez kontroli społecznej – każda organizacja zaczyna służyć sama sobie. A dokładniej – wpływowym grupom danej organizacji.
Gwóźdź do trumny, czyli zniszczenie mechanizmu korekcyjnego
W zdrowym systemie demokratycznym mamy – lepszy lub gorszy – mechanizm korekcyjny. Polega on na tym, że decyzje rządzących są dyskutowane, analizowane przez grupy eksperckie zarówno partyjne jak i społeczne, błędy są wyłapywane, i krytykowane przez opozycję. Opozycja PiSowska, skoncentrowana na atakach personalnych i na wyimaginowanych spiskach nie podejmowała konstruktywnej krytyki. Nie sposób się było dopatrzeć – w szczególności – żadnych propozycji zwiększenia kontroli społecznej czy krytyki mechanizmów korupcyjnych. Jeszcze gorzej, że nastąpiło zjawisko samoograniczenia krytycznej roli prasy – tej mainstreamowej.
Miało to przede wszystkim wymiar psychosocjologiczny. Jak pisał wówczas Jacek Rakowiecki w „Polityce”, w artykule „Nie byliśmy kłamcami, byliśmy idiotami” – W którymś momencie, widać to jeszcze dziś, szczególnie w sporach toczonych na Facebooku, krytyka PO była w naszym środowisku niedopuszczalna. Jeśli ktoś to robił, był wrogiem – i nieważne, czy była to krytyka merytoryczna, czy nie. Bo jeśli krytykujesz naszą partię, to znaczy, że się stawiasz po drugiej stronie.
A ciemny lud to kupuje
Pozwól, drogi Czytelniku, że pozwolę tu sobie na dłuższą dygresję, bo to, jak skutecznie działa mechanizm wypierania niemiłych wiadomości miałem okazję doświadczyć na własnej skórze. Jeszcze w Australii uwagę moją zwrócił fenomen przedsiębiorczości i mechanizmy jej stymulowania. Przyczyniły się do tego dwa fakty. Po pierwsze to, że znaczna część wykształconych emigrantów nieanglosaskiego pochodzenia, nie ma możliwości wykorzystania swoich kwalifikacji i potencjału. Po drugie, historyjka, którą słyszałem pracując jako menadżer projektu zatrudnienia Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii. Opowiedziano mi tam, jak to dawno temu, dwóch kolegów z Polski (w tym jeden Żyd) przyjechało do Melbourne i podjęło pracę, jako kierowcy taksówek. Z tym, że społeczność żydowska pomogła swemu ziomkowi pożyczką i ten jeździł już własną taksówką. Przeskakujemy dwadzieścia lat do przodu i… jeden ma swoją firmę taksówkową (i aktywnie wspiera swoją społeczność), a drugi nadal jeździ „dla kogoś”.
W tej historyjce, jak w soczewce, zobaczyłem jak wzajemnie wspierająca się społeczność (nie tylko w biedzie, ale i w dążeniu do sukcesu) może budować dobrobyt swoich członków. Zgromadziwszy sporo doświadczeń, wiedzy i pomysłów wróciłem do Polski mając nadzieję, włączyć się w tworzenie dobrych, efektywnych programów wspierania przedsiębiorczości. I co zobaczyłem na miejscu? Oprócz jednostkowych ciekawych przypadków (jak Hobbiton w Sierakowie Pomorskim), generalnie ogromne marnotrawstwo środków.
Gdy podzieliłem się moim doświadczeniem, na jednej z konferencji naukowych, związanej z przedsiębiorczością, okazało się, (po intensywnej dyskusji z osobami zajmującymi się rozdawnictwem dotacji), że mój artykuł nie odpowiada pod żadnym względem realizowanym tam „standardom akademickim”. (Czy muszę dodawać, że na pewno nie odbiegał on „in minus” od średniej?) Później podobna przygoda spotkała mnie, gdy w dotowanym przez PARP projekcie dotyczącym przedsiębiorczości, uczelniany wydawca poprosił mnie o usunięcie pewnych krytycznych fragmentów.
Oczywiście, nie jest to problem unikatowo polski. To, że w Hiszpanii i Grecji wydano miliardy na bezużyteczne inwestycje, nie wynika z tego, że tam na południu ludzie są bardziej głupi. Raczej rzecz w tym, że „ktoś na tym się pożywił”, a opinia publiczna była ślepa i niema.
Dlatego też Polsce, jej obywatelom a także Unii Europejskiej, potrzebny jest system oceny sensowności wydawania naszych wspólnych – społecznych, państwowych i samorządowych pieniędzy. Istnieje potrzeba szerokiej i wnikliwej debaty nad wszystkimi aspektami funkcjonowania samorządów lokalnych, projektów regionalnych i rozmaitych agend rządowych.
To samo dotyczy skandalicznie marnotrawnych agend nadrządu europejskiego. Bo choć Unia Europejska jest wspaniałym projektem politycznym, to szacunku dla publicznego grosza nie łatwo się tam dopatrzeć. Wystarczy spojrzeć na niechęć do wyciągnięcia wniosków z totalnej klapy tak okrzyczanej „Strategii Lizbońskiej”, czy absurdalny codwutygodniowy rytuał przeprowadzek urzędników pomiędzy Brukselą i Strassburgiem.
Co można, a co trzeba zrobić?
Nie łudźmy się – bez presji społecznej, bez szeroko pojętej edukacji wyborców, bez upowszechniania rozumienia całokształtu spraw zarządzania gospodarką i machiną państwową będziemy na wieki skazani na „durnokrację”, na wybierania „mniejszego zła”, na wybór między tymi co „tylko” trwonią majątek społeczny, „ustawiają” siebie i kolesiów a tymi, co chcą „wziąć wszystko za mordę” rządzić przy pomocy populizmu i haseł narodowo-socjalistycznych. Niektórzy, nawet bardzo inteligentni ludzie nie widzą w tym wielkiej różnicy: mój dobry kolega, doktor filozofii i człowiek odnoszący sukcesy w biznesie mówi wręcz o „różnicy pomiędzy ludożercami a kanibalami”. Gorzej, że znaczna część niższych klas społecznych, czując się wyalienowana i widząc bałagan w całej machinie państwowej z nadzieją wygląda kogoś, kto „weźmie i zrobi porządek”. I da pięć stów na dziecko.
Niestety, bałagan nieudolnej demokracji, a dokładniej „durnokracji”, właśnie taką tęsknotę za „rządami silnej ręki” powoduje. Alternatywą, która daje szansę mobilizacji większości społeczeństwa, nie jest jednak przekonywanie ludzi, że powinni się „godzić na mniejsze zło”, ale tworzenie realnych mechanizmów kontroli społecznej. Bez takiej kontroli i presji społecznej rządzący i partyjno-kolesiowska biurokracja może sobie pozwolić na ignorowanie dowolnych sygnałów, i na bezczelne mydlenie oczu „głupiemu ludowi”.
Staropolskie przysłowie powiada – „pańskie oko konia tuczy”. Potrzebujemy sprawić, by owo oko – tym razem obywatelskie – było bystre, a głos słyszalny. A konkretnie – potrzebne są działania w dwóch płaszczyznach:
Internetowej – przez stworzenie platformy działającej podobnie jak “Wikipedia”, a zorganizowanej w dwóch liniach – branżowej i terytorialnej. Tworzyłyby się więc na przykład, grupy zajmujące się budownictwem czy przemysłem meblarskim, obok takich, które zajmują się Poznaniem, Mazowszem, Łomżą czy Rzeszowem.
We wszystkich grupach dyskutowalibyśmy na przykład o:
Konkretnych barierach blokujących rozwój branży, regionu czy problemach miasta.
Najlepszych rozwiązaniach z całego świata, pokazujących, jak można projektować system ekonomiczno-społeczny w danym obszarze
Decyzjach rządzących czy projektowanych ustawach
Wszystko to znajdowałoby swoje miejsce w mediach społecznościowych, zwiększając wpływ działań.
Realnej, gdzie przy współpracy z uczelniami, organizowalibyśmy spotkania pod hasłem “O lepszą/lepsze… i tu następowałaby nazwa, gdzie przedstawiciele przedsiębiorców i managerów, eksperci z różnych dziedzin przedstawialiby najlepsze rozwiązania z całego świata.
Kluczową sprawą podejścia w tych dyskusjach byłoby skoncentrowanie się na podnoszeniu efektywności działania, a nie na domaganiu się większych środków.
Na spotkania, bardziej w postaci słuchaczy niż gwiazd, zapraszalibyśmy również posłów i przedstawicieli ministerstw, by zadać im pytanie, „Co zamierzacie z tym zrobić?”. Wykorzystywalibyśmy też media (bezpłatnie – PR) by opowiadać o zidentyfikowanych problemach i proponowanych rozwiązaniach. Moglibyśmy też okazjonalnie inicjować akcje pisania wniosków do parlamentu i władz.
Takie debaty – tak wirtualne, jak i realizowane w przestrzeni realnej – przyczyniać się powinny do pogłębiania naszego rozumienia całej rzeczywistości i upowszechniania tej wiedzy „w masach”. Aby o przyszłości nie decydował już „głupi lud”, ale świadomy wyborca.
[1] Cały materiał, z prezentacją wielu istotnych dla istniejącej sytuacji zjawisk, można przeczytać pod adresem: https://studioopinii.pl/archiwa/145372?fbclid=IwAR1CkTWDN12BJU6QT0iULQtAFA6g0wU9gUf9sWbsh3CegEYXv3EIfWIamKI
[2] Podobnie było z opiniami prof. Karola Modzelewskiego, który uważał Leszka Balcerowicza za świetnego ekonomistę, ale za złego psychologa i socjologa. Był on przeciwny szokowej reformie gospodarczej, bez uwzględniania czynników i skutków społecznych.
Redakcja „Dziennika SEDNO”, którego wydawcą jest Stowarzyszenie Europejska Demokracja – Nadzieja i Otwartość stara się nie ingerować w przekazywane do publikacji materiały. W wyjątkowych przypadkach dokonujemy ich skrótów. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji i korekty, dodawania tytułu, śródtytułów i dokonywania podkreśleń. Prosimy uprzejmie autorów przekazywanych nam materiałów o dbałość o język i formę.
Nie zamieszczamy na naszej stronie materiałów niezgodnych z linią programową Stowarzyszenia określoną w jego Statucie. Nie publikujemy treści, w których stosowany jest język wykluczenia i mowa nienawiści bez względu na to, kogo one dotyczą. Nie publikujemy także materiałów, których celem jest szerzenie ksenofobii, homofobii, rasizmu albo propagowanie nacjonalizmu lub faszyzmu, w każdej ich formie.