KOMU SPADA, KOMU ROŚNIE I CO MAJACZY NA HORYZONCIE

Od prawa do lewa słyszy się w medialnym przekazie: „PiS-owi spada”. Towarzyszą temu komentarze – a to ze słabo skrywaną zgrozą, tłumaczące to spadanie manipulacją bądź „feikniusem”, a to nieskrywające graniczącej z euforią satysfakcji. Przyznam szczerze: moja radość jest umiarkowana. Nie dlatego, że troszkę polubiłem PiS (nie polubiłem!), że choćby w najmniejszym stopniu zaakceptowałem dewastację państwa prawa, sprzeniewierzanie się Konstytucji, psucie wizerunku mojego kraju, dzielenie Polaków i wykopywanie społecznych przepaści, które zasypywać trzeba będzie latami, last but not least – systematyczne oddalanie się od Europy. Cieszę się tylko umiarkowanie, bo – jak to postrzegam – odwrócenie się zwyżkowego trendu spowodowane było zjawiskiem przyziemnym, niemającym nic wspólnego z problemami, z jakimi zmaga się Polska. Oto liczna grupa społeczna definiowana przez dr Gdulę, autora „raportu z Miastka”, jako „lud”, a przez Jarosława Kaczyńskiego i jego akolitów, jako „suweren”, zbuntowana przeciwko starym elitom, które „kradły”, oczekująca od nowych elit społecznej sprawiedliwości, tzn. żeby było z grubsza „po równo”, otrzymała komunikat, że „im się należy”. Oni nie kradną – oni tylko zawłaszczają. Dla „ludu” to wszystko jedno. „Suweren” – a choćby jakaś jego część – czuje się oszukany. Prawdopodobnie po raz drugi na te nowe elity nie zagłosuje. Prawdopodobnie nie pójdzie na kolejne wybory. Może na razie dobre i to?

newsweek.pl

Dla mnie to mało. Moja radość byłaby wielka, gdyby te słupki poparcia dla podle rządzącego „obozu prawicy” spadały na skutek opublikowanego, wiarygodnego, programu zjednoczonej opozycji – nieuciekającego od konkretów programu odnowy państwa. Programu wychodzącego śmiało naprzeciw wyzwaniom – bez wahań i kunktatorstwa. Programu skreślonego dla wartości, a niewykalkulowanego pod preferencje takiego lub innego elektoratu. Programu, który by budził, wyrywał z letargu – o co apelował Piotr Szczęsny. Programu, który by porwał miliony Polek i Polaków – tych, którym intuicja podpowiada, gdzie jest polska racja stanu i związane z tym miejsce Polski w Unii Europejskiej, jak przeogromne znaczenia dla polskiego dobrostanu ma nasze europejskie obywatelstwo; tych, którym marzy się otwarte, świeckie demokratyczne państwo prawa.

Bronię się przed tym, żeby włożyć to między bajki, choć na razie rzeczywistość wciąż skrzeczy. „PiS-owi spada”, ale „Kukizowi 15” – populistycznej, bezideowej hucpie, w której do głosu coraz bardziej dochodzi radykalny, nacjonalistyczny Ruch Narodowy – „rośnie”. „Rośnie” też Andrzejowi Dudzie, któremu – za sprawą pełnienia najwyższego urzędu w państwie – przypada największa osobista odpowiedzialność za psucie polskiej demokracji, za łamanie Konstytucji, za wprowadzanie tylnymi drzwiami nieobliczalnych zmian ustrojowych. Natomiast najliczniejsza w parlamencie formacja opozycyjna, „Platforma Obywatelska”, dysponująca stabilnymi strukturami i niebagatelnymi środkami finansowymi, wciąż stoi w rozkroku nie mogąc zdobyć się na wyrazistość: słupków poparcia szuka w umizgiwaniu się do różnych elektoratów, buńczuczne deklaracje z partyjnych konwencji tracą wiarygodność w świetle sejmowych głosowań, a partyjny lider ściga się z Jarosławem Kaczyńskim o pierwsze miejsce w rankingu na niepopularność nie dostrzegając jedynej szansy na zmianę wizerunku partii, który mogłaby spowodować gruntowna zmiana pokoleniowa. Liberalna „Nowoczesna” – mimo kilku młodych twarzy i głosów, które chętnie słucha się w przekazie telewizyjnym – z trudem podnosi się z porażki wizerunkowej walcząc o zachowanie partyjnej tożsamości i nie zejście do roli „przystawki”. O „Europejskich Demokratach”, mających ideowych działaczy (choć już z poprzedniego rozdania) i mądry program, mało kto słyszał. Obrotowy PSL mało skutecznie walczy z PiS o resztki swego elektoratu. Lewica – jakże potrzebna na polskiej scenie politycznej – wciąż nie jest zdolna się ogarnąć: stare SLD powiela słabości „Platformy”, „Razem” robi wszystko, żeby nie iść razem, pani Nowacka i Robert Biedroń na razie milczą pozostając gdzieś w tle.

wiadomo.co

Przez ten mrok przebija się jednak jakieś światło. Jest nim budzące się i umacniające dopiero teraz, w tym czasie polskiej smuty, autentyczne społeczeństwo obywatelskie: to pozytywny efekt uboczny dramatycznej „dobrej zmiany”. Ma ono pod górkę: jest „czarnym ludem” w mediach narodowych, dyskryminowane przy rozdziale środków publicznych (w tym unijnych), ograniczane w swojej działalności stanowionymi aktami prawa. Po okresie masowych protestów (w których uczestniczył niespełna jeden procent polskiej populacji!) działa w klimatach „narodowego uśpienia”. A mimo to rodzą się coraz to nowe inicjatywy – nie tylko w wielkich aglomeracjach, również w Polsce „prowincjonalnej” – w których pojawia się coraz więcej młodych twarzy; rad jestem osobiście, że coraz bardziej dominującą rolę odgrywają w nich kobiety. Bunt i gniew – różnie ukierunkowywany – daje o sobie znać coraz bardziej. Równocześnie narasta ferment intelektualny: debatują na przeróżnych spotkaniach prawnicy i ekonomiści, socjologowie i historycy. Dojrzewa świadomość, że żyjemy w jakimś okresie „interregnum” – między tym, co było i tym, co będzie, a nie dotyczy to tylko Polski, bo zjawisko jest szersze, by tak rzec – europejskie.

To, co było, skończyło się falą kryzysów, które przyniosły sygnał, że pora na zmiany, na przewartościowania. One tylko pozornie nie dotknęły Polski: wyborcze zwycięstwo „dobrej zmiany” odwołującej się do woli narodu, nie byłoby możliwe bez fali – powodowanej kryzysami – populistycznej narracji. To, co będzie, okaże się już za rok, bo to w 2019 zapadną decyzje, które przesądzą o losach i Polski i Europy na dziesięciolecia. Europa jest tego świadoma – wyzwaniom stawia czoła już od dawna. Przez wszystkie kraje członkowskie Unii przetacza się wielka obywatelska debata – jakże mało dostrzegana w Polsce borykającej się z własnymi problemami. Komisja Europejska dwoi się i troi, aby dopiąć dawno rozpoczęte wielkie projekty – Unię Bankową, Unię Gospodarczą i Walutową, Jednolity Rynek Cyfrowy, ale równocześnie inicjuje nowe – Europejski Filar Spraw Socjalnych zapewniający społeczną inkluzywność, Unię Obronną wzmacniającą również bezpieczeństwo wewnętrzne, wspólną politykę azylową: to tylko wierzchołki gór lodowych – żagle są pełne wiatru. To wizja Europy, która „chroni, wspiera i broni”. Ostateczna decyzja o dalszym kształcie Unii, o kierunku, w którym podąży, zapadnie już w przyszłorocznym marcu, na historycznym szczycie po „dokonaniu się” Brexitu, a dwa miesiące przed europejskimi wyborami parlamentarnymi, które określą, kto stanowić będzie europejskie prawo. Nie wyobrażam sobie innych decyzji jak opowiedzenie się Europy za globalnym aktorstwem na arenie międzynarodowej, co wiąże się z pogłębianiem integracji, za potwierdzeniem przywiązania do fundamentalnych wartości, jakie spajają Wspólnotę. A jakież to będzie miało znaczenie dla dalszych losów Polski!

dariuszbudyta.pl

Z wyobraźnią mam większe kłopoty, kiedy myślę o tym, jak sprawy potoczą się w moim własnym najukochańszym kraju. Nasuwają się dziesiątki pytań, które dzisiaj pozostają bez odpowiedzi: odpowiemy na nie, jako polska wspólnota, (już!) za półtora roku przy urnach wyborczych, a nie będzie to wybór między prawicą i lewicą, bo taki podział jest już dawno „passe”. Będzie to wybór między otwartością na świat, akceptacją dziejowych procesów, jakie dokonują się w sferze demografii, mobilności, komunikowania się, wyrównywania szans i czego tam jeszcze, wspólnym stawianiem czoła wyzwaniom, jakie niosą, a zamknięciem się w kokonie narodowej „naszości” karmionej zafałszowaną historią, skazaniem się na marginalizację i osamotnienie – na lata. Będzie to również wybór między dwoma politycznymi cywilizacjami, których ścieranie się wyjątkowo przybrało na sile: cywilizacją despocji i cywilizacją obywatelskości.

Do pytań jednak powracając: czy potencjał tkwiący w determinacji, buncie i złości tej garstki, która wciąż – protestując i edukując – umacnia zręby autentycznego, ofiarnego społeczeństwa obywatelskiego, da się przekuć (czas ucieka!) w ruch, który porwie Polaków, który przekona do dokonania wyboru na rzecz cywilizacji obywatelskości? Czy głosy intelektualistów debatujących na temat polskiej racji stanu, na temat fundamentalnego znaczenia, jakie ma odzyskanie przez państwo polskie elementarnego zaufania niezbędnego, aby znów zasiąść przy europejskim stole i współdecydować o wspólnej przyszłości, dotrą na czas do szerokiego grona polskiej inteligencji? Czy stanie się – na czas – oczywistym dla Polaków kłamstwo, na którym opiera się cała polityczna narracja „dobrej zmiany”: kłamstwo smoleńskie, które zdominowało przedwyborczą propagandę i służy, jako mit założycielski „Polski odzyskującej suwerenność”; kłamstwo o „wstawaniu z kolan”, które doprowadziło do katastrofy wizerunkowej Polski, zerwaniu więzi europejskich, zduszeniu w zarodku strategicznej (iluzorycznej) koncepcji sojuszu z Ameryką i Izraelem; kłamstwo zawarte w konstrukcji „polityki historycznej” stanowiącej propagandową tubę fałszującą historię; kłamstwo zatruwające całą sferę publiczną, służące zawłaszczeniu władzy absolutnej przez jednego człowieka i grono jego akolitów? Czy – kiedy mówimy o tym, co będzie – zyska aprobatę Polaków „okrągłostołowe” myślenie o nowoczesnym państwie budowanym na doświadczeniach „złotego ćwierćwiecza” polskiej państwowości – tych dobrych, ze sprawnie przeprowadzonej transformacji ustrojowej i gospodarczej dzięki determinacji i autentycznemu zaangażowaniu wspaniałych ludzi z różnych, nawet przeciwstawnych opcji politycznych; i tych złych, z popełnianych błędów (czy można było ich uniknąć?), ze społecznych zaniechań, z partyjnej pychy; myślenie o nowoczesnym państwie, w którym znalazłoby się miejsce dla różnorodności, dla ścierania się – w zgodzie z Konstytucją – koncepcji i konserwatywnych, i liberalnych, i lewicowych i dochodzenia do szlachetnego kompromisu w myśl dobra wspólnego? I ostatnie już „czy”, które bierze się z narastających nastrojów antyklerykalnych: czy zdobędziemy się, jako wspólnota na rozróżnienie między szacunkiem dla Kościoła, jako fragmentu polskiej tożsamości narodowej niezależnie od naszej indywidualnej religijności, wiary bądź jej braku, a instytucją polskiego Kościoła „roszczącego”, aspirującego do współkształtowania polityki państwa widząc w tym spłatę długu za postawę Kościoła w „epoce komunizmu” wspierającą społeczny opór? Czy przy deklaracji uczestniczenia w Kościele powszechnym, składanej przez większość Polaków, zdobędziemy się na jednoznaczne opowiedzenie się za państwem świeckim, w pełni otwartym na różnorodność światopoglądową? Czy unikniemy kopania kolejnego rowu – kolejnego podziału – który byłby wykorzystany w propagandzie narodowej despocji? I au rebours: czy polski Kościół, postrzegając destrukcyjny wpływ postawy, jaką zajął, na polską rzeczywistość zdobędzie się na rezygnację z udziału w procesach politycznych, na ograniczenie się do swojej podstawowej misji formowania postaw w ewangelicznym duchu miłości, otwartości i spotkania?

Na odpowiedzi przyjdzie poczekać: z nadzieją! Ale też ze świadomością, że ten czas czekania jest już krótki. Rok wyborczy za pasem, a będzie to wybór naszej przyszłości na dekady – o tym jestem przekonany.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *