Mój głos na Hołownię

Zdjęcie: kobieta.pl

Im dłużej obserwuję polską scenę polityczną, tym bardziej dochodzę do smutnej konkluzji: jeśli istnieje piekło – co, jak wiadomo, nie jest przesądzone – to jego głównymi lokatorami są politycy. Jedni dostają się tam za to co robią, drudzy za to czego nie robią. Ten wniosek sytuuje zawód polityka w sferze wysokiego ryzyka i nieustannie się dziwię, iż mimo to jest tak wielu chętnych.

Niekiedy jednak dopada mnie obawa, czy mój pogląd nie jest wyrazem małodusznego wygodnictwa. Przecież politycy nie istnieją bez elektoratu. To my, wyborcy, czynimy ich politykami. Konsekwencje naszych decyzji dają im okazję do różnych bezeceństw. Gdyby nie nasze wybory, czyli nasze przyzwolenie, byliby – być może – zupełnie przyzwoitymi obywatelami.

Ta refleksja zmusiła mnie do ponownego przejrzenia listy kandydatów do stanowiska prezydenta RP. Wprawdzie za sposób ich przeprowadzenia ich organizatorzy nie unikną piekielnego ognia, ale nie wyręczajmy Sądu Ostatecznego.

Zacznijmy od pani Kidawy-Błońskiej. Wydaje się, że zeszła z pola zainteresowania czortowskich obserwatorów. Wystarczy, że ma piekło za życia i to zarówno dzięki swoim wrogom, a jeszcze bardziej przyjaciołom. Jej następca Rafał Trzaskowski zlekceważył cyrograf na 5-cio letnią służbę warszawiakom. Ciekawe czy jest świadomy tego, że właśnie w kancelarii Lucyfera gotują mu drugi. Z niego się już chyba nie wywinie. Ale w Platformie najwyraźniej nie słyszeli starego porzekadła – „co nagle, to po diable”.

Władysław Kosiniak-Kamysz. Niesie na plecach najdłuższą listę grzechów. Nazbierało się ich w ciągu 125 lat ruchu ludowego. Znajdzie się w piekle razem z koalicjantami, dzięki którym ludowcy się pożywiali, a potem się ich wypierali.

Robert Biedroń. Ten zbereźnik , za sprawą arcybiskupa Jędraszewskiego, wyląduje zapewne w piekle z szybkością włoskiego (nie polskiego) Pendolino. Niech ma nadzieję, że w miłym mu towarzystwie.

Robert Bosak. Marzyłbym aby zobaczyć nacjonalistów w kotle czarnej smoły z napisem: „tylko dla białych”

O PAD-zie nie wspomnę, bo za komentarz, to ja znajdę się w piekle.

A teraz już na serio

O Szymonie Hołowni. Przyznaje, że długo go nie doceniałem. Sympatyczny, zdolny publicysta, ale w starciu o prezydenturę nie dawałem mu większych szans. Przyznaję też, że nie przepadam za celebrytami. Miałem również problem z jego gotowością do udziału w wyborach 10 maja. Obawiałem się, jak wielu, że przyda w ten sposób wiarygodności zwycięstwu Dudy.

Sytuacja jednak uległa zmianie. Co prawda letnie wybory będą w dalszym ciągu obarczone rozlicznymi naruszeniami prawa wyborczego, ale pojawiła się realna wizja na nawiązanie, w miarę wyrównanej walki. Hołownia twierdzi, że w przypadku gdy zostanie prezydentem, zrobi wszystko, aby doprowadzić do sanacji porządku prawnego, po czym ustąpi z urzędu i ponownie stanie do wyborów według już czystych reguł. Brzmi to wiarygodnie, jeśli wziąć pod uwagę, z jakim kontekstem politycznym mielibyśmy wówczas do czynienia. Demokratyczny, niezależny prezydent, niepisowski senat, i rozsadzony wewnętrznymi napięciami obóz władzy. Oczywiście, wiele w tym przypadku zależałoby od opozycji. Nie daje nam ona wielu powodów do optymizmu. Robi wrażenie, że bardziej jest skoncentrowana na wzajemnej rywalizacji i ugraniu swojego, niż na realnej walce z kandydatem PiS‑u. Być może jednak w końcu oprzytomnieje. Wybór Hołowni spowodowałby prawdopodobnie mentalny wstrząs w jej szeregach. Pojawienie się na scenie politycznej nowego gracza jego kalibru, musiałoby doprowadzić do przewartościowania wielu partyjnych autorytetów. Prezydent, jeśli jest postacią autonomiczną, ma w polskim systemie politycznym dużą wagę i sporo środków do dyspozycji. Musi jedynie potrafić ich używać.

Przed wybranym w tym roku prezydentem staną bezprecedensowo ważne i niezmiernie trudne zadania. Od niego w dużej mierze zależy, czy pojawi się szansa na przełom, czy będziemy skazani na kontynuacje polityki „dobrej zmiany”. Z jej tandetnym efekciarstwem, żądzą władzy i pogardą dla państwa prawa. Bez wątpienia każdy z trzech kandydatów – Rafał Trzaskowski, Władysław Kosiniak-Kamysz czy Robert Biedroń – byłby o niebo lepszy od Andrzeja Dudy, ale jedynie Hołownia niesie ze sobą świeży powiew, tak potrzebny Polsce pogrążonej w zapiekłej walce partyjnych aparatów. Wzbudza nadzieje na pojawienie się nowego tonu w polskiej polityce.

Odnowić klasę polityczną

Odnowa klasy politycznej w Polsce jest dla nas koniecznością. W długich dziejach naszego narodu Trzecia RP jest z pewnością opowieścią sukcesu. Nie można jednak pozbyć się wrażenia, że jest to sukces, który nie został zbudowany dzięki klasie politycznej, a często obok niej, a nieraz wręcz wbrew niej. W szczególności „zawdzięczamy” naszym politykom kiepski kształt państwa. Jest ono nieprzyjazne obywatelom, słabo funkcjonujące, zawłaszczane przez partykularne interesy, nie radzące sobie z wyzwaniami nowoczesności. Przeżyliśmy już tyle rozczarowań i niespełnionych obietnic, iż coraz jaśniejszym się staje, że impuls reformatorski musi przyjść spoza kręgów zawodowych, partyjnych polityków. Nie oznacza to oczywiście rozpędzenia działających partii. Tego domagają się populiści, proponując proste rozwiązania złożonych problemów. Ale gdy dochodzą do władzy, sami stają się częścią problemu, nigdy rozwiązania.

Dojrzała demokracja nie może obejść się bez partii. Partii, które budują kompetencje i kapitał społeczny. Jeśli jednak bardziej je interesuje wypas na łące profitów, jakie daje władza, niż dobro ogólne, ustępują pola populistycznej demagogii. Tak się dzieje obecnie, dlatego najwyższa pora, aby partie demokratycznego spektrum usłyszały swoiste konstruktywne votum nieufności i poczuły wywartą na nie obywatelską presję. Hołownia to rozumie i próbuje ten stan rzeczy zmienić.

Ten niezależny kandydat przyciąga moją uwagę nie tyle swoją sprawnością oratorską, ile trafnością diagnozy trapiących nas bolączek. Występują one w czterech kluczowych obszarach: strategii rozwoju, ładu instytucjonalnego, relacji z zewnętrznym otoczeniem oraz kultury umysłowej Polaków. Wszystkie wysoko rozwinięte kraje zawdzięczają swój cywilizacyjny sukces elitom państwotwórczym, które rozumieją, że są to dziedziny ze sobą zwrotnie sprzężone i warunkujące efektywność funkcjonowania całości. Hołownia potrafi ten akademicki paradygmat wyrazić w formie łatwo zrozumiałego przekazu. Jest w stanie przebić się przez ćwierkania na Tweeterze i trafić do głów już odwykłych od inteligentnej dyskusji. A nade wszystko nawiązuje kontakt z ludźmi zmęczonymi życiem, które przypomina jazdę w psychicznym roller-coasterze – część bawi się świetnie, ale druga część dostaje mdłości. Hołownia słucha i rozmawia z tą drugą.

Politolodzy snują rozważania, komu Hołownia podbierze głosy. Nie na tym jednak polega siła jego przesłania. Kieruje je do ludzi, którzy mają dość oglądania spektaklu, którego antagoniści odgrywają na przemian rolę to kanibali, to wegetarian, nie zwracając uwagi na to, że na widowni robi się pusto. Hołownia oczywiście nie daje gwarancji, że jest w stanie ten proces odwrócić. Ma jednak, moim zdaniem, większą na to szanse niż inni, ponieważ jest najmniej wygodnym przeciwnikiem Andrzeja Dudy. Spindoktorzy PiS-u są przygotowani na walkę pod tytułem „przez osiem lat Polki i Polacy…”. Trudno jednak Hołowni zarzucić, że odpowiada za prawdziwe czy urojone błędy tamtego okresu. Nie wątpię wprawdzie, że Jacek Kurski znajdzie mu jakiegoś „dziadka w Wehrmachcie”, ale ten numer kupią wyłącznie pisowscy hunwejbini. Ale oni, na szczęście, nie stanowią większości.

Last but not least, atutem, którym Hołownia bije na głowę wszystkich konkurentów jest pani Urszula Brzezińska-Hołownia. W roli pierwszej damy we wszystkich stolicach wzbudziłaby sensację. A największe wsparcie, jakie daje mężowi, polega na tym, że nigdy nie usłyszy od niej przestrogi, jaką stroskana matka kierowała do swojego syna-lotnika „lataj nisko i powoli”. Pani Urszula wie, że latać dobrze, to latać szybko i wysoko. Tak jak ona. Teraz kolej na małżonka.

Uważny czytelnik tego artykułu mógłby dojść do, słusznego skądinąd , wniosku, że wysyłając do piekła polskich polityków, dla Hołowni zrobiłem nieusprawiedliwiony wyjątek. Nic bardziej mylnego! Hołownia oczywiście również ma w infernalnych czeluściach zarezerwowane miejsce. Prawdopodobnie znajdę się tam razem z nim. Przynajmniej będę miał dobrego kompana. W końcu mógłbym trafić znacznie gorzej. Na przykład, mógłbym wylądować w niebie – razem z Andrzejem Dudą.

***

Redakcja „Dziennika SEDNO”, którego wydawcą jest Stowarzyszenie Europejska Demokracja – Nadzieja i Otwartość stara się nie ingerować w przekazywane do publikacji materiały. W wyjątkowych przypadkach dokonujemy ich skrótów. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji i korekty, dodawania tytułu, śródtytułów i dokonywania podkreśleń. Prosimy uprzejmie autorów przekazywanych nam materiałów o dbałość o język i formę.

Nie zamieszczamy na naszej stronie materiałów niezgodnych z linią programową Stowarzyszenia określoną w jego Statucie. Nie publikujemy treści, w których stosowany jest język wykluczenia i mowa nienawiści bez względu na to, kogo one dotyczą. Nie publikujemy także materiałów, których celem jest szerzenie ksenofobii, homofobii, rasizmu albo propagowanie nacjonalizmu lub faszyzmu, w każdej ich formie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *