Quo uque tandem abutere catalina patientia nostra?

źródło: histmag.org

Jeśli wstawić w miejsce Katyliny Platformę Obywatelską ten, chyba najlepiej znany, cytat z starożytności można by było dziś przeczytać: „Jak długo (jeszcze) Platformo Obywatelska będziesz nadużywała naszej cierpliwości”? Czy można, po latach rozczarowań i obywatelskiej frustracji, inaczej zatytułować komentarz do wyniku wyborów prezydenckich 2020?

Co by jednak złego Cycero nie mówił o Katylinie, ten ostatecznie zginął walcząc mężnie w bitwie na czele swoich żołnierzy. O kandydacie PO/KO powiedzieć się tego nie da, wszak Rafał Trzaskowski w heroicznym boju zajął zaszczytne drugie miejsce, na podium. Który to raz Platforma spisała się tak dzielnie? Piąty?, szósty? Ale nasze pokłady cierpliwości, w odróżnieniu od Rzymian, są nieskończone. Kiedyś przecież się uda. Już odezwały się, co łatwo było przewidzieć, głosy dowodzące, że w takich warunkach był to wynik znakomity. Prawie zwycięstwo. Prawie, czyni jednak różnicę.

To prawda, zjednoczona prawica zaangażowała w kampanię Andrzeja Dudy arsenał środków, których, do tej pory na taką skalę, nie używała żadna siła polityczna. PiS, bez skrępowania i dbałości o stan finansów publicznych kupował sobie poparcie hojnymi transferami socjalnymi i wyborczymi podarunkami. Telewizja państwowa nie dbała nawet o pozory bezstronności. Powiedzieć o niej, że biła po przeciwnikach Dudy z subtelnością cepa, oznaczałoby obrażać tym porównaniem, jego dość skomplikowaną konstrukcję. Inwersja pojęć i znaczeń narzuconego przez władzę języka, zamieniała dyskurs publiczny w infantylną paplaninę, przez którą z trudem przebijały się próby racjonalnej argumentacji.

Tak, to wszystko prawda. Ale przypisanie zwycięstwa urzędującego prezydenta wyłącznie zastosowaniu tych metod jest intelektualnie zbyt łatwe. Nie odpowiada bowiem na pytanie, dlaczego Rafał Trzaskowski nie utrzymał bazy 49% głosów opowiadających się, w pierwszej turze, po stronie wartości cechujących demokrację liberalną i nie potrafił powiększyć jej o znaczący procent nowych wyborców.

Wydaje się, że najprostsza odpowiedź brzmi: wprawdzie elektoraty demokratycznej opozycji łączy obrona kanonu reguł państwa prawa i dobrych obyczajów parlamentarnych, lecz dla niektórych z nich Rafał Trzaskowski jest przede wszystkim przedstawicielem Platformy Obywatelskiej, a dopiero na drugim miejscu wyrazicielem tych zasad. Dlatego też zawołanie wyborcze prezydenta Warszawy: „mamy dość”, nie dla wszystkich znaczyło dokładnie to samo. Jedni mają dość progresywizmu, inni przeciwnie jego niedostatku, jedni mają dość wojny totalnej, drudzy nadmiernej ustępliwości. Wielu ma dość duopolu, ale najliczniejsi mają dość dominacji Platformy Obywatelskiej w szeregach opozycji. To wyjaśnienie tłumaczy, prawdopodobnie, zachowanie żelaznych elektoratów poszczególnych partii. Dlaczego jednak Trzaskowskiemu nie udało się zdobyć większego poparcia wyborców „swingujących”, tych, którzy wahają się do ostatniej chwili na kogo oddać głos? Innymi słowy: Dlaczego opowieść wyborcza Andrzeja Dudy okazała się dla większości Polaków bardziej przekonująca?

Lubimy te melodie, które znamy

PiS dobrze zapamiętał ten bon mot z kultowego filmu. Marzył o tym, aby w szranki z Dudą stanął reprezentant Platformy Obywatelskiej. Miesiącami gromadził na to starcie amunicję, przygotowywał scenariusze, szkolił kadry propagandzistów, toteż bez większego trudu przekształcił wybory w konfrontację bogoojczyźnianej dobrej zmiany, z kosmopolitycznymi elitami liberałów i lewaków. Tej konfrontacji Trzaskowski wygrać nie mógł z kilku powodów. Koalicja Obywatelska ma znacznie słabsze, od zjednoczonej prawicy, zaplecze. Na 30% poparcia dla Rafała Trzaskowskiego w pierwszej turze, złożyło się około 10% zwolenników PSL-u i Lewicy. Platformie nie udało się obsadzić swoimi mężami zaufania blisko 4500 komisji wyborczych. Jeszcze gorzej, dla Trzaskowskiego, wypadło porównanie tego co mieli do powiedzenia wyborcom obaj rywale. Jego najpoważniejsze przesłanie, do którego zresztą prawie się nie odwoływał – obrona praworządności i prounijnej orientacji – niestety, okazały się dla większości Polaków zbyt abstrakcyjne i mało ważne. Liście afer, aferek, korzystania z przywilejów władzy, niegospodarności, niekompetencji w wydaniu PiS-u, Platforma nie mogła przeciwstawić dziewiczo czystego konta z ośmiu lat swojej władzy. Natomiast, jeśli chodzi o socjalne benefity, obóz zjednoczonej prawicy był oczywiście poza konkurencją. Politycy PO najpierw starali się, dość desperacko, perswadować, że wchodzimy w ten sposób na grecką drogę, po czym, od epatowania strachem przed rozrzutnością PiS-u, przeszli do prób przebijania go w licytacji kto da więcej. Kampanijne zaklęcia Trzaskowskiego, że nie podwyższy wieku emerytalnego i nie odbierze 500 plus, wywoływały wzruszenia ramion: „może i nie odbierze, ale to nie on dawał.” Luki pamięciowe też nie dodawały zapewnieniom Trzaskowskiego wiarygodności.

Kandydat Koalicji Obywatelskiej miał przeciw sobie również geografię wyborczą. Prawie połowa uprawnionych do głosowania Polaków, mieszka w miejscowościach o populacji do 20 tys. osób. To obszar, który PiS konsekwentnie zamienia w swoja wyłączną strefę wpływów. Silnie odczuwane w tych regionach poczucie wykluczenia z transformacyjnych pożytków, partia Kaczyńskiego umiejętnie zdyskontowała politycznie, prezentując program nie tylko materialnych rekompensat, ale także dowartościowania potrzeby uznania i godności. Przekaz, skrojony według wzorca „śmieszy, tumani, przestrasza”, skutecznie trafiał do ludzi nieufnie przyjmujących nowinki ze świata metropolii.

Wydaje się, że Trzaskowski miał świadomość, że w logice pojedynku „zjednoczona prawica„ przeciw PO/KO, ma niewielkie szanse na sukces. Istotnie bardzo się starałby nie eksponować więzów łączących go z macierzystą formacją. W zapewnieniach o swej ponadpartyjnej prezydenturze posunął się tak daleko, że deklarował chęć współpracy z rządem, nawet wbrew jego woli. Ba, dokonał aktu symbolicznego ojcobójstwa dystansując się od Donalda Tuska i proponując Dudzie podobną operację w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego. Ale Duda nie miał najmniejszego zamiaru odcinać się od PiS-u. Przeciwnie podkreślał na każdym kroku swój związek z obozem „dobrej zmiany”. Dla niego nie był on obciążeniem, przeciwnie źródłem siły. Mimo starań, niezłych wystąpień i pojednawczego tonu, Trzaskowski nie był w stanie przenieść swojej oferty prezydenta wszystkich Polaków ponad przepaścią głębokich, partyjnych podziałów. Podobnie zresztą jak Duda, ale ten nie mówił do wszystkich. Mówił do większości.

A jednak warto czytać sondaże

Nie tylko intuicja, ale przede wszystkim rzetelne sondaże wskazywały, że dla urzędującego prezydenta przeciwnikiem trudniejszym niż Rafał Trzaskowski byłby Szymon Hołownia, a nawet Kosiniak Kamysz. Rzecz jasna nie wiemy, czy pokonaliby oni Andrzeja Dudę, ale w ich przypadku stopień prawdopodobieństwa był wyższy – mieli znacznie mniejszy elektorat negatywny. Trudno mieć jednak pretensje do Platformy, że nie kieruje się sondażami. Partie to nie stowarzyszenia altruistów. Wystawiając do wyborów kandydatów potwierdzają swoje istnienie na scenie politycznej. Krytykę można natomiast kierować pod adresem opiniotwórczych komentatorów, którzy poparcie dla Trzaskowskiego wyrażali w formie moralnego imperatywu. Ta łatwość przechodzenia do porządku dziennego nad prawem do pluralizmu poglądów, wywołuje tym większe zdziwienie, gdyż pochodzi z grona „demokratów”. Obarczanie zaś zwolenników Biedronia, Kosiniaka Kamysza, a zwłaszcza Hołowni – którzy w tym klimacie swoistego szantażu zachowali się nad wyraz odpowiedzialnie – winą za porażkę Rafała Trzaskowskiego, jest objawem nieuleczalnej skłonności do abstrahowania od realiów. Musi to budzić niepokój, bo pod znakiem zapytania stawia zdolność do wyciągania racjonalnych wniosków. Kilka z nich swoją oczywistością rzuca się w oczy.

PiS w dalszym ciągu określa pola konfliktu i reguły gry. Platforma przyjmuje rywalizację w logice duopolu, ale przegrywa ją, gdyż nie jest w stanie przeformatować agendy politycznego sporu.

PiS brutalnie polaryzując Polaków zmobilizował liczniejsze bataliony. Celnie uderzył w słabe punkty obrony opozycji. PO zbyt późno zrozumiała, że wybory wygrywa się w Końskich.

Mając w dyspozycji TVP, kasę i klucz mentalny do największego elektoratu PiS jest obiektywnie bardzo trudnym przeciwnikiem. Tak długo jak długo opozycja będzie miała twarz Platformy, PiS będzie łatwiej odnosił zwycięstwa.

PO jest zbyt słaba by wygrać z PiS-em, ale wystarczająco mocna by pretendować do roli lidera opozycji. Platforma ma pomysł na siebie, nie ma pomysłu na Polskę.

Wyborcze ożywienie polityczne Polaków sprzyja poprawie kondycji partii opozycyjnych, daje też szanse nowym inicjatywom. Najciekawszą z nich jest, bez wątpienia, zapowiedź powołania ruchu Hołowni. Podobne inicjatywy do tej pory okazywały się niewypałami. Może „Szymonitom” uda się przełamać tę złą passę.

Na razie pierwsze dni po wyborach prezydenckich nie nastrajają optymistycznie. Polskie polis przypomina nadal, znaną ze szkoły, zabawę w dwa ognie. Antagoniści ustawiają się po przeciwnych stronach boiska i wybijają piłką rozbieganą pośrodku gromadkę. Trzeba mieć nadzieję, że nie uda im się wybić wszystkich, do ostatniego zawodnika.

***

Redakcja „Dziennika SEDNO”, którego wydawcą jest Stowarzyszenie Europejska Demokracja – Nadzieja i Otwartość stara się nie ingerować w przekazywane do publikacji materiały. W wyjątkowych przypadkach dokonujemy ich skrótów. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji i korekty, dodawania tytułu, śródtytułów i dokonywania podkreśleń. Prosimy uprzejmie autorów przekazywanych nam materiałów o dbałość o język i formę.

Nie zamieszczamy na naszej stronie materiałów niezgodnych z linią programową Stowarzyszenia określoną w jego Statucie. Nie publikujemy treści, w których stosowany jest język wykluczenia i mowa nienawiści bez względu na to, kogo one dotyczą. Nie publikujemy także materiałów, których celem jest szerzenie ksenofobii, homofobii, rasizmu albo propagowanie nacjonalizmu lub faszyzmu, w każdej ich formie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *