TU I TERAZ

Upalny czerwiec 2019, a kreślę to na znakomitej „neurologii” w szpitalu tworkowskim, żeby zmienić trochę – cóż tu ukrywać – smutny tok myśli.

Mamy za sobą cztery lata upartego protestu. Jesteśmy zmęczeni. Z mnóstwem pytań. Na które albo brak odpowiedzi, albo są one tak przygnębiające, że chętnie wypychamy je ze świadomości. Te pytania jednak dręczą, więc będę je stawiał i próbował sobie na nie odpowiedzieć, ale tylko sobie. Bo tylu spraw, jakie dzieją mi się za oknem, nie jestem w stanie zrozumieć– umykają przyczynowo – skutkowemu ciągowi myśli. Ale jest też i drugi powód, dlaczego „tylko sobie”. Bo tymi moimi odpowiedziami mogę też pogłębiać defetyzm, a nie chciałbym być postrzegany jako jego źródło.

Myślę jednak, że przede wszystkim warto poświęcić chwilę refleksji słowu „my”: co (kto) się pod nim kryje, jak się ten zbiorowy podmiot w ciągu trzech lat protestu zmieniał, jak ewaluował. Jak początkowo przybierał na sile żeby później topnieć, rozmywać się w różnorodności zapominając, że jest ona piękna wtedy tylko, kiedy zawiera się w jedności, o czym przypomina nam fundamentalna zasada, na której opiera się funkcjonowanie Unii Europejskiej: jedność w różnorodności.

Nie posłuchaliśmy*

Więc poderwaliśmy się my, Obywatele – a było nas wówczas wiele – wiedzeni obudzonym nagle instynktem, że odbiera nam się coś bardzo ważnego, jakąś nieocenioną zdobycz wprowadzającą Polskę znów, po dekadach, jeśli nie wiekach, do kulturowo – cywilizacyjnej wspólnoty, z której zrodziła się Europa w jej dzisiejszym rozumieniu. I stało się to mimo, że mało kto wówczas rozumiał, jaką rolę pełni Trybunał Konstytucyjny w sprawowaniu rządów prawa opierających się na trójpodziale władzy. To był autentyczny, społeczny zryw, który mógł zmienić przyszły bieg wydarzeń. Gdyby natychmiast nie dała o sobie znać narodowa przywara, która od stuleci ciągnęła Polskę wstecz oddalając nas od Europy: nasza sarmackość – przewaga gestu, formy, nie rzadko (nazwę to brutalnie) fanfaronady nad poczuciem odpowiedzialności za państwo, nad myśleniem obywatelskim o wykorzystaniu tego wzmożenia dla zorganizowania ruchu, który skutecznie przeciwstawiałby się nie pozostawiającej już złudzeń koncepcji państwa, z której wizją zdobył pełnię władzy Jarosław Kaczyński. Państwa narodowego, anachronicznego w swoim politycznym zamyśle, odwróconego od Europy, która swoją wspólnotowością przeszkadza w realizacji „autorskiej wizji”; państwa z wymontowanymi bezpiecznikami, które mogłyby chronić przed despotią i faszyzacją. Nie zdołaliśmy się zorganizować: brakło zgody, otwartości na siebie, odrobiny pokory, wzajemnego zaufania. A pomysły przecież były: Karta Zasad Środowisk Obywatelskich, KORD, Komisja Porozumiewawcza, później Porozumienie Inicjatyw Obywatelskich (PIO), propozycje płynące ze środowiska „Obywateli”. Światłe rady doświadczonych opozycjonistów czasu „Solidarności”, wezwania sędziwego Sędziego Stępnia, aby się „konfederować”. Nie posłuchaliśmy. Nie wypaliło. Przeważyła lekkomyślność, krzykliwość. Nasz jakże polski sarmatyzm. Potrzeba wyrzucenia z siebie gniewu, złości. Nie chcę powiedzieć, że nie zasadna. Tyle, że ślepa, z widzeniem wyłącznie na krótki dystans. Będziemy teraz czekać, aż postulaty te zrealizuje kolejne pokolenie gniewnych bogatsze o zapisany przez nas krótki rozdział historii. Mój optymizm bazuję na głębokiej wierze, że to nastąpi. KIEDYŚ. Tymczasem my gromko krzyczeliśmy w coraz bardziej rozdrobnionych grupach: „obronimy”, „nie odpuścimy”.

Czy jest jeszcze w nas wiara w zwycięstwo?

I odpuściliśmy. Czym bowiem są finalne konkluzje przyjacielskich rozmów w naszych środowiskach „my te wybory przegramy’. A dla osłody; „no, może nie do końca, bo nie dopuścimy do większości konstytucyjnej”. No, to ja dziękuję. I zapytuję: w jakiej mierze są te ponure konkluzje wynikiem jakiejś rzetelnej analizy sytuacji, a w jakiej rodzą się z coraz bardziej powszechnego poczucia, że umknęła gdzieś nagle, jak efemeryda, wiara w możliwość wyborczego sukcesu i niezłomna wola jego osiągnięcia? Czy bierze się to z lęku dającego się zauważyć w środowisku tzw. partii opozycyjnych – lęku, przed wzięciem odpowiedzialności za Polskę, kiedy borykać się ona będzie ze zgotowanym jej, przez obecnie rządzących, głębokim kryzysem gospodarczym, ze wszystkimi jego społecznymi konsekwencjami? Czy z kunktatorskiego, cynicznego myślenia w kategoriach interesu partii, nie Polski, przy lekceważeniu ceny, jaką Polacy zapłacą za dalsze – przez co najmniej dwie dekady – psucie państwa, jego instytucji, jego pozycji w Europie i świecie?

A ja proponuję spojrzeć na rzeczywistość inaczej po to, aby przezwyciężać ten defetyzm – produkt szatana – który nas dopadł. Dostrzec, że te przegrane w Polsce (głupio!) europejskie wybory w wyniku ludzkich małości, braku odwagi do zarysowanie wizji, braku pozytywnego programu dla Polski, braku przełożenia na język zrozumiały dla Jana Kowalskiego z nadbiebrzańskiej wsi, z czym wiąże się dla Polaków uratowanie demokracji i państwa prawa, a co nas czeka, jeśli się na ten zbiorowy wysiłek nie zdobędziemy. Dostrzec, że to wszystko, to jeszcze nie koniec świata, bo Europa te wybory wygrała. Powstrzymana została fala populistycznego nacjonalizmu, Europa się „zazieleniła”, przeważyły głosy młodego, obudzonego europejskiego „demos”, które postawiło na ratowanie planety, na europejską wspólnotowość, która – jako jedyna siła – zdolna jest skutecznie przeciwstawiać się dalszemu jej unicestwianiu i zagrażającym nam innym kryzysom (migracja, demografia, pogłębiająca się przepaść między „biednym” i „bogatym”, a zatem prowadzić globalną walkę ze wszelką dyskryminacją i wykluczeniem.

Proponuję też pilnie podsumować, zdefiniować i w sposób zrozumiały przekazać polskiej opinii publicznej (nie rozumiem, dlaczego dotąd tego nie zrobiono) wynik tego naszego, trwającego już cztery lata, protestu: chłodno, bez euforii, ale też pokazując, że miał on głęboki sens – że olbrzymia determinacja i wysiłek (cóż tu ukrywać – garstki ludzi) nie poszedł na marne, że było warto (!). Że ten protest w znacznym stopniu powstrzymał falę destrukcji, mimo swoich słabości konsolidował społeczeństwo obywatelskie i tworzył społeczne klimaty, spowodował jakiś renesans postrzegania wartości. Wymieniać ich nie będę: przywoływane są często i zapisane w dokumentach, pragnę tylko gorąco, żeby nie kończyło się to na słowach, żeby docierało gdzieś do głębi trzewi. Atoli jednej z tych wartości nie mogę nie wymienić: wartości Europy jako opcji kulturowo – cywilizacyjnej, bez której dobrostan i bezpieczeństwo Polaków jest nie do pomyślenia: mówi nam przecież o tym cała historia polskiej państwowości, z której z takim oporem czerpiemy nauki.

Wiem, trochę plotę, bo żadnych tu konkretnych konkluzji, a jedynie garść oderwanych refleksji, bo myśli mi się już trochę rwą i trudno je powiązać, a rwać się będą coraz bardziej i nic już się na to nie da poradzić, więc wiążę to, co się jeszcze wiązać udaje. A tyle jeszcze chciałoby się powiedzieć! Cóż, wszystko ma swój kres, zdolność wiązania myśli również. Guz, który mi się w łepetynie urodził, daje o sobie znać. Więc chcę raz jeszcze powiedzieć, przekazać moją głęboką wiarę w to, „że warto”, że – żeby uratować sens życia – innej drogi nie ma, jak obrona fundamentalnych wartości i zachowanie Polski w Europie, w tym zworniku greckiej filozofii, estetyki i wrażliwości na piękno; rzymskiej wykładni dla prawa, szacunku dla państwa i jego instytucji i wskazówek, jak nim zarządzać. I wreszcie – judeochrześcijańskiego przesłania miłości bliźniego i poszanowania godności każdej istoty ludzkiej. Tak do końca, po kres czasu i o jeden dzień dłużej, niezależnie od sytuacji, jaką nam życie funduje.

Ale żeby choć dotknąć konkretu, chcę spojrzeć inaczej również na dynamikę procesów społecznych zachodzących w moim kraju. Nie wiem, czy ktokolwiek podzieli moje obserwacje, kiedy widzę wyraźnie, że budzi się samozachowawczy instynkt społeczny, że to, co nazywamy pogardliwie (przed czym przestrzegam i zawsze przestrzegałem) „pisowskim elektoratem”, przestaje już być ślepą „warstwą społeczną” nazwaną „lepszym sortem” i bezkrytycznie przyjmującą najfatalniej jak można to sobie wyobrazić pomyślaną „redystrybucję dóbr i godności”. Widzę to również i tu, w moim chwilowym „miejscu na ziemi”, w szpitalu, gdzie rozmawiam z „ludem prostym” i słyszę: ”..znów nam coś, krętacze, obiecują, a wystarczy przecież, żeby obniżyli podatki…”

I nie rozumiem tylko, dlaczego to społeczne zjawisko, które musiało się przecież prędzej czy później pojawić i właśnie się pojawiło, nie jest wykorzystywane w tej walce wyborczej, której rezultat przesądzi przecież o losie Polaków na lat wiele, dlaczego tak wolno dojrzewa powszechna świadomość, że bez tego potencjału ludzkiego, wielkiej masy Polaków (w końcu naszych sióstr i braci, bo wspólnie stanowimy naród) dopominających się o społeczną sprawiedliwość i poszanowanie godności, która dała się zwieść kłamstwom haniebnej propagandy, wszelkie pokrzykiwania o „odsunięciu PiS-u od władzy” są czczą fanfaronadą pozbawioną szczypty choćby strategicznej myśli o państwie. Myśli, która przyświecała współczesnym wielkim polskim mężom stanu, którzy uczynili koncepcję rozmowy i „okrągłego stołu” przepustką dla Polski do europejskiej wspólnoty, do powrotu Polski do cywilizacyjnego kręgu pradawnej, zrodzonej w średniowieczu „Christianitas”, z którego zostaliśmy wypchnięci, bądź sami się z niego „wypisaliśmy” wykluczając, dzieląc, powielając wielokrotnie w strumieniu historii polską „targowicę”.

Tylko, czy jest jeszcze w ogóle jakaś „walka wyborcza”, której towarzyszyłaby wola zwycięstwa i niezłomna wiara, że jest ono możliwe? Te dwa dramatyczne pytania zawieszam w próżni, a odpowiedź na nie przyniesie najbliższa przyszłość.

*śródtytuły pochodzą od redakcji

Stowarzyszenie Europejska Demokracja – Nadzieja i Otwartość nie ingeruje w przekazywane do publikacji materiały. Nie dokonujemy ich skrótów, zmian ani korekty. Możemy to zrobić, ale tylko za zgodą lub na prośbę autora tekstu. Prosimy więc autorów o dbałość o treść, język i formę przekazywanych nam materiałów. W wymagających tego przypadkach zastrzegamy sobie jedynie prawo dodawania śródtytułów i jeśli pochodzą one od redakcji informujemy o tym czytelników. Nie zamieszczamy na naszej stronie materiałów niezgodnych z linią programową Stowarzyszenia określoną w jego Statucie. Nie publikujemy treści, w których stosowany jest język wykluczenia i mowa nienawiści, bez względu na to kogo one dotyczą, albo szerzone są ksenofobia i rasizm lub propagowany nacjonalizm, faszyzm bądź nazizm.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *