Znak ostrzegający przed nisko przelatującymi ministrami powinien stanąć na ul. Klonowej w Warszawie już w 2015 roku. Uzasadniają go zachowania kolejnych dwóch ministrów obrony w rządach Polskiej Zjednoczonej PRawicy. Obaj zdaniem swoich mocodawców są wybitni, gdyż obecny rząd składa się z samych „wybitności”, a raczej osobliwości.
Pierwszy, Macierewicz, nie wymaga już dzisiaj żadnego opisu. Wszystko o nim powiedziano. Pojawia się rzadko, ale jeśli już to ze smoleńskim przytupem. Jego następca, po tym jak poprzednik zniszczył wszystkie realizowane wcześniej programy modernizacyjne Sił Zbrojnych, rozpoczął intensywne zakupy broni i wyposażenia. Gdzie się da i jak się da. Bez przetargów, bez wymaganego nimi offsetu, w ramach wysoce korupcjogennych w takiej skali zakupów motywowanych „pilnymi potrzebami operacyjnymi”. Ich pilność wynika z wcześniejszych zaniechać i dominacji zainteresowania długopisami taktycznymi i mobilnymi kaplicami. Czego naprawdę wymaga współczesne pole walki dobitnie pokazuje wojna w Ukrainie.
W ostatnich dniach ujawnił się kolejny problem. Brak cywilnej odwagi ministra obrony wywołujący konflikt z kierownictwem wojskowym resortu. Błaszczak nazywany przez partyjnych kolegów „wybitnym” dopuścił się skandalicznego zachowania w obliczu wojny za wschodnią granicą. Publicznie, w świetle kamer zarzucił jednemu z najwyższych rangą dowódców niekompetencje i nieprzestrzeganie obowiązujących procedur. W mojej trzydziestoletniej służbie oficera, nie przypominam sobie takiego wydarzenia. Wcześniej wewnętrzne problemy były rozwiązywane w drodze nienagłaśnianych decyzji personalnych. Bez narażania na szwank relacji w resorcie i zaufania do kompetencji jego kierownictwa. Wyjątki pojawiały się jedynie w czasach rządów Kaczyńskiego, Szydło, a teraz Morawieckiego. Przypadek? Nie sądzę. Obecnie standardy są coraz gorsze. Błaszczak publicznie stwierdził, że jest niedoinformowany. Jeśli tak rzeczywiście jest, to ponosi za to pełną odpowiedzialność jako sprawujący polityczny nadzór nad armią. Problem jednak w tym, że pisowska nomenklatura myli nadzór z dowodzeniem. Myli, gdyż nie ufa prawie nikomu i chce decydować o wszystkim.
W NATO i większość państw Sojuszu zasada jest inna. W chwili, gdy zapada decyzja polityczna uruchamiająca procedury wojskowe, planowanie leży w rękach ludzi w mundurach. Ich propozycje wymagają nadal politycznego namaszczenia, ale ono oznacza najczęściej wybór jednego z zaproponowanych wariantów, a nie ich tworzenie. W Polsce istnieje natomiast dogmat nieomylności pisowskich ministrów. W resorcie obrony nikt z wojskowych nie dyskutuje, a w ostateczności wybiera drogę, którą poszedł kilka lat temu gen. Mirosław Różański. Ostatnio jednak bardziej opłacają się postawy a la gen. Kukuła czy nomen omen gen. Głąb.
Postępowanie Błaszczaka i nagłośnienie wspomnianych wydarzeń, podważają wiarygodność naszej obrony przeciwlotniczej i systemu poszukiwawczego. Tłumaczenie się pogodą, propagacją, obrazem radarowym lub jego brakiem, ale przede wszystkim brak działa nie poprawia sytuacji. Rodzi pytania. Co by się stało, gdyby pocisk spadł na obiekt cywilny powodując ofiary, na przykład na szkołę lub przedszkole? Dlaczego nie wezwano ambasadora Federacji Rosyjskiej i dlaczego nadal rezyduje on w Warszawie? Co zaistniała sytuacja mówi o militarnej sferze bezpieczeństwa narodowego, szczególnie w obliczu wojny w Ukrainie? Pytania można mnożyć.
Jeżeli obecna władza wygra kolejne wybory będzie to oznaczało, że społeczeństwo jest zadowolone ze swojej sytuacji ekonomicznej, ale także, że uważa, iż jego bezpieczeństwo znajduje się we właściwych rękach. Dlatego nie dziwmy się, że w takiej sytuacji kolejni młodzi Polacy aktywni i otwarci na świat opuszczą nasz „mlekiem i miodem płynący bezpieczny” kraj wybierając „zgniłą” laicką i nowoczesną Europę. W miejsce kuszących idei wstawania z kolan, rechrystianizacji Europy, budowy państwa wyznaniowego i mitycznego trójmorza. Może więc postawmy ten znak ostrzegawczy, a nawet wiele znaków.
Źródło: wyborcza.pl