Nieudane spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z chrześcijańską demokracją

Od redakcji

Autorem nigdzie wcześniej niepublikowanego felietonu, jest Andrzej Kostarczyk, jeden ze współzałożycieli Porozumienia Centrum. Przywołuje w nim własne doświadczenia i wspomnienia, czego powodem stało się wczorajsze przypomnienie w TVP, 30. rocznicy powołania do życia tej partii. Autor prezentuje relacje Kaczyńskiego z europejską chadecją już w latach 90. XX w. Przypomina także swój udział w chrześcijańsko-demokratycznym nurcie Porozumienia.

Warto przeczytać ten materiał, nie tylko jako ciekawy historycznie, ale ułatwiający zrozumienie obecnych poglądów i działań Kaczyńskiego i jego najbliższych akolitów. Czy różnią się one od tych sprzed trzydziestu lat? Czy zauważalna jest ich ewolucja w kwestiach Europy i miejsca w niej Polski? Czy jego wizja partii i państwa uległa zmianie? Jesteśmy przekonani, że odpowiedź na te pytania bez trudu znajdziecie w felietonie.

Luty 1991 roku, spotkanie inauguracyjne Komitetu Doradczego Prezydenta RP Lecha Wałęsy. Drugi od lewej Andrzej Kostarczyk. (CAF/PAP Kamil Radkiewicz)

NIEUDANE SPOTKANIE JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO Z CHRZEŚCIJAŃSKĄ DEMOKRACJĄ

Akt I – Poszukiwanie politycznej tożsamości – czyli, jak pokazać PC z jego lepszej strony*

Choć Porozumienie Centrum wkrótce po swoim zaistnieniu zaczęło się pozycjonować jako partia chrześcijańsko-demokratyczna, wizytówka chadecka była w większej mierze wyrazem doraźnej potrzeby politycznej, niż wynikiem gruntowych przemyśleń i dyskusji ideowych. Ściśle mówiąc za tą formułą opowiadała się znaczna część działaczy PC, którzy wnieśli do partii swoje – sięgające jeszcze czasów opozycyjnych – przekonania ideowe i współkształtowali znaczną część programu ugrupowania.

W sytuacji ostrej walki, która toczyła się na scenie politycznej, wewnętrzne różnice ideowe schodziły na drugi plan i nikomu w PC nie zależało, aby je nagłaśniać. Bardzo duże znaczenie dla PC miało otwarcie kontaktów z prawicowo-centrowymi partiami zachodniej Europy, w szczególności z tymi o orientacji chadeckiej. Nie było to przedsięwzięcie łatwe, gdyż mający w tych kręgach duże wpływy przedstawiciele Unii Demokratycznej próbowali marginalizować znaczenie PC, przedstawiając ją jako partię radykalną, ksenofobiczną i antyreformatorską. Była to dla PC opinia zabójcza, gdyż spychała ugrupowanie na margines europejskiego życia politycznego. Stopniowo jednak PC, dzięki swojemu chadeckiemu nurtowi, wychodziła z izolacji i uzyskała pod koniec roku dziewięćdziesiątego promesę akredytacji w chadeckiej międzynarodówce.

Akt II – Próba wejścia na salony – czyli, jak Polak z Niemcem

Szczególnie istotne było, jak zagranicą zostanie przyjęty przewodniczący PC Jarosław Kaczyński, który w tym okresie nie był na Zachodzie postacią znaną, a jego image w środowiskach politycznych budowali na ogół ludzie mu nieprzychylni. Trzeba przy tym powiedzieć, że Kaczyński – choć uważał, że dobrze rozumie politykę światową – sam nie miał w tej dziedzinie bezpośrednich, osobistych doświadczeń i na niektóre procesy zachodzące w tym czasie w Europie Zachodniej, a zwłaszcza proces integracji Wspólnot Europejskich patrzył z łagodnie mówiąc, mieszanymi uczuciami. Choć zdawał sobie sprawę z nowej, historycznej sytuacji, w jakiej znalazła się zarówno Polska jak i Niemcy w 1989 roku, do polityki niemieckiej Bonn podchodził z nieufnością przypominającą Władysława Gomułkę. Byłby zapewne głęboko urażony tym porównaniem, ale tak właśnie skomentowano w kancelarii kanclerza Kohla jego wizytę późnym latem 1991 roku.

Sam Jarosław Kaczyński określił ją jako nieudaną, Kohl zaś już nigdy potem nie przejawiał chęci do odnowienia z nim znajomości. Istotnie, mając na uwadze główny cel wizyty – miało nim być przede wszystkim przedstawienie Kohlowi Porozumienia Centrum, jako wiarygodnego partnera europejskiej chadecji – tematy, jakie poruszył w rozmowie Jarosław Kaczyński musiały budzić zdziwienie. W zasadzie sprowadzały się do dwóch kwestii – uzyskania od Kohla deklaracji w sprawie uznania naszej zachodniej granicy oraz niepokojów związanych z perspektywą odzyskiwania przez Niemców majątków na ziemiach zachodnich, co Kaczyński przedstawił jako problem wymagający ze strony Kanclerza stanowczej reakcji. Podawał przykłady fotografowania przez przyjeżdżających do Polski obywateli RFN, domów, które niegdyś zamieszkiwali.

Czy Kaczyński nie miał świadomości, że forsując taki scenariusz rozmowy wyważa otwarte drzwi i beznadziejnie obniża, w oczach gospodarza, swoją rangę poważnego polityka? Nawet jeśli któryś w mieszkańców Gorzowa Wlkp. mógł poczuć się zaniepokojony odwiedzinami niemiłego gościa zza Odry, to z pewnością nie był to problem, który Kaczyński powinien uczynić głównym punktem swojej rozmowy. Dziś, po dwudziestu czterech latach od tamtego spotkania, każdy Polak wie jak bezzasadne były ówczesne obawy. Dobry polityk, za jakiego chciał uchodzić Kaczyński powinien wiedzieć o tym już wtedy.

Jeszcze gorzej było ze sprawą granic. Opisywana rozmowa miała miejsce we wrześniu 1991 roku, a więc prawie rok po podpisaniu Traktatu o potwierdzeniu istniejącej granicy polsko-niemieckiej (listopad 1990), oraz w trzy miesiące po podpisaniu w czerwcu 1991, Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Nikt na świecie i w Europie, poczynając od samych Niemiec, nie kwestionował granicy polsko-niemieckiej. O co więc chodziło Kaczyńskiemu? Odezwało się w nim chyba, echo starych, pochodzących jeszcze z PRL-u obaw. Było ono zrozumiałe – tak myślało wielu Polaków jeszcze na przełomie lat 1989/1990. Kaczyński – i nie tylko on – miał za złe Kohlowi, że ten nie podpisał układu granicznego z Polską natychmiast i widział w tym przejaw jego złych zamiarów. Nie rozumiał, że Kohl miał związane ręce orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego z 1975 roku, który utrzymywał swojego rodzaju fikcję prawną istnienia Rzeszy w granicach z 1937 roku. Chodziło w istocie o to, aby umożliwić Bonn utrzymywanie sprawy zjednoczenia Niemiec w agendzie polityki europejskiej. Polaków ta konstrukcja prawna mogła niepokoić, co umiejętnie wykorzystywała propaganda PRL.

Jednakże po upadku muru berlińskiego sytuacja uległa diametralnej zmianie. Kohl był gotów podpisać układ z Polską, ale chciał to zrobić zgodnie z niemieckim porządkiem konstytucyjnym, jako przywódca już zjednoczonych Niemiec. Proces prowadzący do zjednoczenia Niemiec zabrał kilka miesięcy i nie był dla niego łatwą drogą. Na połączenie RFN i NRD nie patrzyli zbyt przychylnie sojusznicy, zwłaszcza Francois Mitterrand i Margaret Thatcher. Kohl nie czuł się zbyt komfortowo, odbierając to jako swoisty sygnał braku zaufania dla swojej europejskiej wiarygodności. Swoją grę prowadzili również Rosjanie. Zabiegający – z naszego punktu widzenie słusznie – o swoje interesy Polacy, również nie ułatwiali mu zadania. Ostatecznie wszakże, do końca 1990 roku rozwiązano wszystkie problemy prawne i polityczne, sprawa granicy na Odrze i Nysie została definitywnie rozstrzygnięta. Wszyscy mogli odetchnąć z ulgą. Jak się jednak okazało wszyscy z wyjątkiem Jarosława Kaczyńskiego. Zachował się w gabinecie Kohla jak przedwcześnie wybudzony ze snu zimowego bąk, któremu wydaje się, że nadal lata na łące z ubiegłego sezonu. A przecież jako polityk musiał się orientować, że najważniejszym wtedy dla Polski problemem, przestała być już załatwiona granica, lecz wejście do NATO i EWG, które właśnie stawało się Unią Europejską. Uzyskanie poparcia kanclerza Niemiec dla naszych starań miało wielkie dla nas znaczenie. I właśnie o tym powinien z Kohlem rozmawiać.

Może zresztą lepiej się stało, że ten temat w ogóle się w rozmowie nie pojawił, bo wizja Europy Kaczyńskiego mogłaby Kohla przyprawić o palpitację serca. Minister prezydenta Wałęsy uważał bowiem, że integrowanie się Europy nie leży w interesie Polski, gdyż odbiera suwerenność państwom narodowym, a w dodatku rozbija je na niezależne regiony. Głównego architekta tej makiawelistycznej koncepcji upatrywał w Kohlu, którego podejrzewał o chęć narzucenia zglajszachtowanej Europie niemieckich rządów. Kaczyński widział Europę taką jaka była ona w 1957 roku na etapie Traktatów Rzymskich, tymczasem nadchodził rok 1992; z przełomowym dla historii Europy traktatem z Maastricht. Kaczyński nie podjął intelektualnego wysiłku, aby przyswoić sobie logikę nadchodzących zmian i nie potrafił odczytać znaków czasu. Przypominał katolika, który nie przyjmuje do wiadomości Soboru Watykańskiego II i domaga się powrotu do soboru Watykańskiego I z XIX wieku.

Akt III – Wizja partii, państwa, Europy – czyli słoń w europejskim składzie politycznej porcelany

Kaczyński swoich poglądów nie ukrywał i były one przedmiotem sporu w wewnątrzpartyjnej dyskusji dotyczącej polityki zagranicznej PC. Spór objął szybko inne płaszczyzny odnoszące się do ustroju państwa – Kaczyński optował za jak najdalej idącą centralizacją i ograniczeniem lokalnej samorządności, a wreszcie do modelu samej partii. Kaczyński od samego początku starał się narzucić partii model wodzowski, na wzór dzisiejszego PiS-u, co prowadziło do patologii i nie miało nic wspólnego z deklarowaną chadeckością.

Kaczyński nie rozumiał, bądź nie chciał zrozumieć jak funkcjonują partie chadeckie. Świadczy o tym świetnie, ten fragment jego wspomnień, kiedy wyraża zdziwienie, że Kohl odwołuje się do wspólnych, dla obu rozmówców, uniwersalnych wartości katolicyzmu. Opatruje to następującą uwagą, […]. „Była to deklaracja dziwna, jeśli znało się kontekst, a w szczególności to, że utrzymujący bliskie stosunki z Niemcami i odgrywający pewną rolę w PC, Andrzej Kostarczyk mówił mi, że niemieckim chadekom nie należy mówić o naszych dobrych stosunkach z biskupami, bo tego bardzo się obawiają”.

Rzeczywiście, próbując Kaczyńskiemu przybliżyć filozofię polityczną chrześcijańskiej demokracji, uczulałem go, aby w rozmowach z chadekami, unikał wrażenia, że buduje partię o charakterze wyznaniowym. Akcentowanie ścisłych związków z Episkopatem – zrozumiałe w Polsce – na Zachodzie zostałoby odebrane jako nawrót do przedwojennej tradycji politycznego katolicyzmu i instrumentalizowanie roli Kościoła. Taki stereotyp postrzegania polskiego katolicyzmu był na Zachodzie dosyć powszechny. Nawiasem mówiąc, dziś należałoby sobie zadać pytanie czy był to tylko archaiczny stereotyp. W każdym razie, dla zsekularyzowanych zachodnich partii chadeckich, tworzenie pod szyldem chadeckim partii wyznaniowej było nie do przyjęcia. I o to mi chodziło, kiedy usiłowałem przekazać Kaczyńskiemu wiedzę potrzebną mu do kontaktów z zachodnimi politykami. Widocznie byłem złym doradcą, skoro z wielogodzinnych rozmów zrozumiał tylko tyle, że nie należy się Kohlowi chwalić dobrymi stosunkami z polskimi biskupami.

Skutki tej półgodzinnej rozmowy w urzędzie kanclerskim były dla Kaczyńskiego fatalne. Kohl utwierdził się w przekonaniu, że opinie o nim, które do Bonn docierały z drugiej ręki, nie są pozbawione podstaw. Ale nawet osobista niechęć kanclerza RFN do Kaczyńskiego, nie zamknęła definitywnie przed PC drzwi chadeckich. Choć po wyjściu z PC dużej grupy działaczy, którzy następnie wraz z Janem Olszewskim utworzyli Ruch dla Rzeczpospolitej, Kaczyński przestał posługiwać się frazeologią chadecką, różni przedstawiciele Europejskiej Partii Ludowej (chadecy w Parlamencie Europejskim) próbowali utrzymać z nim kontakt. Chodziło im o to, aby po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, eurodeputowani PiS-u zasilili w Parlamencie Europejskim frakcję EPL. Ich nadzieje ostatecznie rozwiał sam Kaczyński. W marcu 2004 roku do Warszawy przyjechał przewodniczący grupy parlamentarnej EPL, dziewięciokrotny premier Belgii, Wilfried Martens. Głównym celem jego wizyty było uzyskanie od Kaczyńskiego odpowiedzi, co do przystąpienia do EPL.

Martens miał prawo o to pytać, gdyż PiS, wkrótce po powstaniu, zgłosiło swój akces do Europejskiej Partii Ludowej. Rozmowa przebiegała w klimacie przypominającym spotkanie Kaczyńskiego z Kohlem, choć Martens, w odróżnieniu od kanclerza Niemiec, jest politykiem niezmiernie koncyliacyjnym. Kaczyński sucho i bez minimum kurtuazji stwierdził, że PiS do frakcji EPL wstąpić nie zamierza, gdyż nie wyobraża sobie przynależności do tej samej europejskiej rodziny partyjnej co niemiecka CDU, która toleruje w swoich szeregach kogoś takiego jak Erika Steinbach (przewodnicząca niemieckiego Związku Wypędzonych). Drugim powodem podanym przez Kaczyńskiego była zasadnicza – jak stwierdził – rozbieżność między EPL i PiS-em w dziedzinie polityki europejskiej. Ponownie potwierdził swój daleko idący sceptycyzm wobec integrowania struktur i polityk unijnych. Uznał tę tendencję za szkodliwą i sprzeczną z interesami Polski. Szczególnie krytycznie odniósł się do kończących się prac konwentu nad tzw. „konstytucją europejską”, później nazwaną potocznie Traktatem Lizbońskim. Jak widać nie zmienił swoich poglądów od czasów słynnej rozmowy z Kohlem. Dobry przykład na to, jak nie zawsze konsekwencja jest dla polityka cnotą. Martens, po spotkaniu z Kaczyńskim, miał powiedzieć w gronie swoich współpracowników: „Mój Boże, mam nadzieję, że nie będziemy z nim mieli nigdy do czynienia jako premierem Polski”. Można wyobrazić sobie jego nastrój, gdy rok później PiS doszedł do władzy. Niestety nie był w tym odczuciu w środowisku polityków unijnych odosobniony.

Ostatecznie więc europosłowie PiS weszli do Parlamentu Europejskiego, tworząc z brytyjskimi konserwatystami małą frakcję pozbawioną wpływu na główne decyzje, które tam zapadały. Nie dodało to skuteczności polskiej polityce unijnej w okresie gdy PiS objął rządy w Warszawie.

*Śródtytuły pochodzą od redakcji

***

Redakcja „Dziennika SEDNO”, którego wydawcą jest Stowarzyszenie Europejska Demokracja – Nadzieja i Otwartość stara się nie ingerować w przekazywane do publikacji materiały. W wyjątkowych przypadkach dokonujemy ich skrótów. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji i korekty, dodawania tytułu, śródtytułów i dokonywania podkreśleń. Prosimy uprzejmie autorów przekazywanych nam materiałów o dbałość o język i formę.

Nie zamieszczamy na naszej stronie materiałów niezgodnych z linią programową Stowarzyszenia określoną w jego Statucie. Nie publikujemy treści, w których stosowany jest język wykluczenia i mowa nienawiści bez względu na to, kogo one dotyczą. Nie publikujemy także materiałów, których celem jest szerzenie ksenofobii, homofobii, rasizmu albo propagowanie nacjonalizmu lub faszyzmu, w każdej ich formie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *