PO TRZECH LATACH OPORU (Głos w dyskusji programowej)

Od redakcji

Zamieszczamy dzisiaj tekst napisany przez Członka Założyciela naszego Stowarzyszenia. Głos jak zawsze mądry i głęboki. Głos, który stanowi ważki wkład do dyskusji w ramach wspólnego projektu deklaracji Karty Zasad Środowisk Obywatelskich oraz nad opracowanymi przez owe środowiska Tezami do dyskusji programowej.

Zapraszamy do owej dyskusji wszystkich, którym leży na sercu przeszłość Polski i jej miejsca w Europie. Wszystkich tych, którzy dostrzegają, że nie może być prostego powrotu do kształtu polskiej polityki wewnętrznej sprzed wyborów 2015 roku. Ale, że nie ma także w niej miejsca na niszczenie demokratycznych fundamentów państwa prawnego i naszej pozycji w organizacjach międzynarodowych. W tym szczególnie w Unii Europejskiej i NATO. Piszcie do nas na adres: karta.srodowisk@interia.pl

PO TRZECH LATACH OPORU

Gdzie jesteśmy? Czego się nauczyliśmy, a jakiej wiedzy wciąż nam brakuje? Czy dostrzegamy fundamentalne wyzwanie daleko wykraczające poza polską rzeczywistość? Co stoi na przeszkodzie, żeby się z nim zmierzyć? Takie oto pytania krążą mi po głowie i sen z oczu spędzają. I wciąż uparcie szukam na nie odpowiedzi.

Koniec wakacji, początek brutalnej kampanii wyborczej poprzedzającej pierwszą transzę wyborczego maratonu, jaki wciąż przed nami: sprzyjająca pogoda, ożywienie obywatelskiej aktywności, do której dodatkowo pobudzają kolejne kroki niweczące system wymiaru sprawiedliwości i zręby praworządnego państwa. Można powiedzieć „dzieje się”, dynamika społecznego oporu wzrasta. Na poziomie „ulicy” szeroka akcja promowania Konstytucji, która stała się uznanym już „logo” środowisk opozycyjnych, uparta pikieta przed Sądem Najwyższym i konsekwentne wspieranie niepokornych sędziów, równie uparte kontynuowanie „światełek dla praworządności”, próby mobilizacji wyborczej. Mnożące się „think-tanki” usiłują nadać tym działaniom jakiś charakter systemowy, sięgają po analizy. Widocznym tego przejawem były co najmniej dwa zorganizowane we wrześniu, znaczące spotkania: konferencja pod hasłem „obywatelskie zaangażowanie” zorganizowana przez Komitet Obywatelski przy Prezydencie Lechu Wałęsie i oddolny, inspirowany przez „uliczników” Kongres Obywatelskich Ruchów Demokratycznych. Pierwsze długo pozostanie w pamięci poprzez znakomity, systemowy wykład prof. Matczaka „Jak bronić demokracji”, drugie – poprzez garść doświadczeń, jakimi podzielili się kreatorzy polskiej „Solidarności”, podpowiadając tym obywatelskiej opozycji „co i jak dalej”.

Istnieje pytanie, jak jest to postrzegane przez Jana Kowalskiego w Pcimiu Dolnym (jeśli w ogóle dostrzeżone), a choćby i przez dobrze sytuowaną – zajętą sobą – klasę średnią na podwarszawskich osiedlach. Ci ostatni – to środowisko, w którym w znacznej mierze funkcjonuję – często klepią mnie życzliwie po ramieniu dostrzegając moje „uliczne” zaangażowanie i mówią przy tym „pokrzycz tam i za mnie, bo ja bym też, ale wiesz… tyle obowiązków”. Spokojny jestem o ich wyborcze głosy, zastanawiam się tylko, kiedy do swoich licznych obowiązków biznesowych, rodzinnych, i nie wiem jeszcze jakich, dodadzą ten obywatelski; kiedy zrozumieją, że – żeby nie ten obywatelski krzyk garstki ludzi traktowanych przez nich jak „pozytywnie nawiedzeni” – faszyzacja kraju poszłaby znacznie dalej i już dzisiaj zajrzała do ich codzienności.

Znacznie jednak bardziej interesuje mnie postrzeganie rzeczywistości przez Jana Kowalskiego, i to nie tylko tego z polskiej prowincji: jego horyzonty myślowe zauważalne są wyraźnie również w wielkich miejskich aglomeracjach. To ten, któremu się nie udało, który nie poradził sobie z transformacją ustrojową (przede wszystkim może gospodarczą).Który z zazdrością i bezsilnie patrzył na sąsiada skutecznie łapiącego wiatr w żagle. W którym – nie bezzasadnie – narastała pretensja, że zostawiono go samemu sobie, że „nowe państwo” nie podało mu ręki. To ten, który tak wybrał głosując na PiS, bo szukał alternatywy. To ten, który „nie lubi PO i nigdy już na PO nie zagłosuje”, bo lęka się powrotu w stare koleiny. Który często widzi w ludziach upominających się o Konstytucję zwolenników „ancien régime”. Który nie odróżnia stanowczego sprzeciwu wobec łamania praworządności od debaty na temat kształtu funkcjonowania praworządnego państwa. Który uległ fundamentalnemu kłamstwu, że na rozwiązywanie skomplikowanych problemów może być prosta recepta: suweren ponad prawem. Który zawierzył, że jego wola wypełniona zostanie przez charyzmatycznego przywódcę „wiedzącego lepiej”. Który wciąż w tym kłamstwie tkwi karmiony językiem kłamliwej propagandy i wciąż powtarzanych „prostych recept”, bądź też przegląda już na oczy, ale wciąż pogrążony w lękach – wciąż alternatywy dla siebie nie widzi.

Myliłby się ten, kto by mnie posądzał o patrzenie się na Jana Kowalskiego z pozycji jakiejś wyższości, czy – Boże uchowaj – z pogardą. Nic bardziej błędnego. Pochylam się nad jego lękami z empatią, a nawet z przyznaniem mu w wielu aspektach racji. W tym aspekcie szczególnie, w którym nie postrzega on alternatywy dla „tego co było”, dla niewątpliwych zaniechań, jakie – u wielu – zniszczyły postrzeganie minionych lat jako złotego ćwierćwiecza polskiej państwowości, kiedy to po dekadach – jak nie stuleciach – Polska przestała istnieć jako bufor dwóch ścierających się potęg militarnych i koncepcji cywilizacyjnych dołączając do wspólnoty wolnych narodów i kładąc zręby pod budowę demokratycznego państwa prawa. A alternatywy tej nie postrzega, bo jej faktycznie brak. Ona wciąż jest gdzieś w zamyśle tych noszących okulary dalekowidza, zdolnych do postrzegania świata w całej jego złożoności i wciąż nie przekłada się na program dla „lepszej Trzeciej Rzeczypospolitej” napotykając na opór miałkich polityków. Wciąż cieniem na polską rzeczywistość kładzie się ta nieodrobiona lekcja, nie przepracowana analiza, skąd tak naprawdę na polskiej scenie politycznej znalazł się – jako główny aktor – Jarosław Kaczyński ze swoją od lat hołubioną wizją katolickiego państwa narodowego. Wciąż nie dość jest zrozumienia, że ta nasza polska smuta jest tylko częścią, elementem procesu, który daje o sobie znać w całej Europie, jeśli nawet nie w całym naszym obszarze cywilizacyjnym: globalizacji, która wymknęła się spod politycznej kontroli, dość powszechnej utraty poczucia bezpieczeństwa, zaniechań wobec ludzkich lęków i oczekiwań.

Może więc nic dziwnego w tym, że – zachłystnięci sukcesem naszej transformacjiustrojowej – coś ważnego przeoczyliśmy i nie daliśmy rady na swoim gruncie tego procesu przyhamować. Atoli, kiedy w sprzyjających populizmowi politycznych klimatach w całej Europie ofensywa populizmu odniosła w Polsce sukces, u co bardziej obywatelsko wrażliwych zaskoczenie przerodziło się wkrótce w gniew i złość: podjęliśmy protest, zrodziło się obywatelskie nieposłuszeństwo. I trwamy w tym proteście już bez mała trzy lata; co więcej, ten protest obejmuje coraz szersze kręgi i niewątpliwie spowalnia walec niszczący zręby demokratycznego i prawnego państwa. Natomiast smutkiem napawa, że dając odpór jakby punktowo – upominając się o Konstytucję, wolne sądy, prawa kobiet – wciąż nie stać nas, opozycję (cokolwiek by przez to rozumieć) na stworzenie programu, który by czerpał z analizy zapaści liberalnej demokracji i stwarzał przekonywującą wizję praworządnego państwa wychodzącą naprzeciw Janom Kowalskim.

Unia Europejskajako całość lekcję tę przepracowała i choć kryzys wciąż nie jest przezwyciężony, daje skuteczny odpór wyzwaniu i „łapie wiatr w żagle”. „Europejskie lokomotywy” wyciągnęły pierwsze wnioski z analiz, czego dowodem są sukcesy wyborcze we Francji i (choć w mniejszym stopniu) w Niemczech. A mimo to wciąż te cenne analizy są pogłębiane. Jednym z tego przejawów było warszawskie spotkanie – z inicjatywy „Kultury Liberalnej” – znakomitego „think-tanku” z udziałem europejskiego świata akademickiego i europejskich mediów opiniotwórczych. Teatr Polski pękał w szwach, włącznie z przestrzenią foyer, gdzie debatę można było śledzić na telebimach; wieleset osób odeszło z kwitkiem. Być może niezbyt wnikliwie rozglądałem się wśród publiczności, faktem jest, że nie dostrzegłem ani jednego znaczącej rangi polityka,czy choćby lidera protestującej opozycji.

Hasło wywoławcze debaty brzmiało „Europa Orbana kontra Europa Macrona”. Paneliści usiłowali odpowiedzieć na pytanie, co otworzyło drzwi populistom, innymi słowy – co doprowadziło liberalną demokrację do stanu zapaści. I dalej: czy jest to kryzys jej wieku średniego (mid-life crisis), czy też tragiczna powtórka z historii, czyli powrót do idei państw narodowych? Czy wspólny sukces, który odnieść można tylko bazując na liberalnym porządku świata, jest wciąż w polu widzenia, czy też czeka nas kolejna katastrofa? Rzucę tu niespójnie tylko kilka stwierdzeń, jakie padły, bo na pełną relację nie tu miejsce (jest do odszukania w Internecie): jakże by się chciało, żeby trwale zaistniały w świadomości polskiej opozycji! A oto one:

  • Deficyt demokracji – utrata słuchu na lęki tych, którzy stracili na globalizacji, w których interesie klasyczny liberalizm się nie mieści

  • Utrata kontroli nad procesami globalizacji prowadząca do degeneracji rynku, a przede wszystkim rynku pracy w związku ze wzrastającym znaczeniem korporacji

  • Wobec lęków (przede wszystkim o brak poczucia bezpieczeństwa) – wzrastające zapotrzebowanie na wspólnotę, na „politykę tożsamościową”, na zrobienie miejsca tym, którzy w swoim odczuciu nigdzie nie przynależą

  • Zawężenie przestrzeni w debacie publicznej dla „konserwatyzmu społecznego” odróżnionego od radykalnej, narodowej prawicy

  • Pogłębiające się podziały na Wschód – Zachód, prowincja – metropolia, biedni – bogaci („metropolitanelité” dobrze czująca się w nowoczesnym świecie – to zaledwie 20 procent europejskiej populacji).

  • Brak edukacji społecznej, co pozwoliło populistom na odwołanie się do języka politycznej poprawności i zawłaszczenia pojęć takich jak „wolność”, „demokracja”, „suwerenność”, „patriotyzm”.

  • Tymczasem Europa od fiaska konstytucji europejskiej (2007) wytracając impet, później skoncentrowana na przeciwdziałaniu fali kryzysów – przestała się reformować, co zaskutkowało wzrostem bezpośredniego wpływu państw członkowskich na unijne decyzje; ich funkcje nadzorcze zaczęły się przeradzać w instrumenty oddziałujące na władze wykonawcze – na funkcjonowanie instytucji. Dzisiaj staje wobec konieczności, aby proces ten powstrzymać, aby pozwolić instytucjom europejskim na pełnienie przypisanej im roli: ewolucyjnego wprowadzania do projektu europejskiego kolejnych korekt zgodnych z postanowieniami traktatów i uwzględniających zachodzące na świecie, dynamiczne zmiany. I wszystko wskazuje na to, że tak właśnie się dzieje. W marcu 2017 Komisja Europejska opublikowała Białą Księgę zarysowując w niej kilka scenariuszy dotyczących przyszłości Europy. Wkrótce po tym pochylili się nad nią przywódcy krajów UE na spotkaniu w Rzymie z okazji 60. rocznicy podpisania traktatów rzymskich. Zainicjowane zostały debaty obywatelskie we wszystkich krajach członkowskich, w których udział biorą najwyżsi rangą urzędnicy KE (jaka szkoda, że w Polsce nie nadaje się im właściwej rangi). Szczyt w Talinie zrodził tzw. Agendę Przywódców. Przybiera na znaczeniu Europejska Inicjatywa Obywatelska. W listopadzie proklamowany został w Goeteborgu Europejski Filar Praw Socjalnych. Przewidywany tuż przed wyborami europejskimi szczyt w Sybinie (Rumunia) ma zwieńczyć poszukiwania drogi dalszego rozwoju Unii uwzględniającego problemy mające największe znaczenie dla obywateli.

    I tak, w coraz bardziej brutalnej walce populistów o zmianę ustalonego po strasznej wojnie światowego ładu, projekt europejski wydaje się w chwili obecnej jedynym filarem jego liberalnego porządku, a ten z kolei – jedynym gwarantem niwelowania napięć i przeciwdziałania wszelkim podziałom prowadzącym do budzenia klimatów wrogości. Nie dziwią więc ataki na ten bastion demokracji i rządów prawa podejmowane z różnych, najmniej oczekiwanych kierunków, ale zarządzane – jak się wydaje – z jednego punktu dowodzenia. Jest więc atak poprzez Atlantyk (za sprawą nieprzychylnej europejskiej wspólnocie amerykańskiej prezydentury). Jest atak płynący z najsłabszych unijnych ogniw: jednym z nich – nie przypadkiem – okazała się Polska. Jest też atak ze – zdawałoby się – ukorzenionej w europejskich wartościach jego południowej flanki. Europa się broni i skutecznie przyjmuje wyzwanie: wydaje się nim przyspieszona integracja, wykreowanie się na liczącego się aktora na światowej scenie politycznej, konsekwentna obrona wypracowanych przez dekady wartości, pogłębianie poczucia wspólnoty, do czego niezbędne jest wsłuchiwanie się w oczekiwania europejskiego suwerena.

    Jakże bym pragnął, żeby podobnym koniecznościom i wyzwaniom – na miarę polskiej rzeczywistości – stanęła naprzeciw polska opozycja. Żeby stało się oczywiste przynajmniej dla jej liderów, że jesteśmy na zakręcie historii, na przełomie epok, że – w ciągu najbliższych lat (już nawet miesięcy) – albo obronimy wspólnie istniejący w Europie demokratyczny porządek, albo na dekady oddamy pole populistom, którym marzy się powrót do Europy w formacie państw narodowych i „koncertu mocarstw”. Polska może mieć w tej obronie – ze względu na swój potencjał ludnościowy i terytorialny – znaczący udział i ma na to szanse: odsunięcie od władzy w drodze demokratycznych wyborów, formacji, która dołączyła do europejskiej targowicy: do tych, którzy nie tyle chcą z Unii wystąpić, ile ją przejąć i urządzić na swój sposób. Może, ale wcale nie musi, bowiem spełniony musi być zasadniczy warunek: zrozumienie o jaką stawkę gramy. I z jakim przeciwnikiem. I że – bez przesady – to już teraz „larum grają”, które wzywa do pełnej mobilizacji. A to znaczy do wyrzeczeń; do rezygnacji z eksponowania partyjnych logo i tożsamościowych totemów bardzo różnorodnych opozycyjnych inicjatyw – schowania ich do sejfów choćby na czas tej batalii o wszystko – do czasu, kiedy w demokratycznym państwie prawa można się będzie w uczciwej debacie publicznej spierać o priorytety i imponderabilia.

    I to już jest ostatni dzwonek, szanowna opozycjo – szanowni jej liderzy, żeby zasiąść do stołu. Spojrzeć sobie w oczy. Zapomnieć o urazach. Poskromić własne „ego” (bez którego nie bylibyście liderami – więc tylko poskromić!). Obdarzyć się zaufaniem. Uznać, że w istocie chodzi nam przecież o to samo: o demokratyczne państwo prawa i przetrwane Unii Europejskiej jako wspólnoty wartości i pokoju. To ważne: zrobić przy tym stole miejsce młodemu pokoleniu Polaków z uznaniem jego pełnej podmiotowości i ze zrozumieniem, że oni lepiej odczytują dynamicznie zmieniającą się rzeczywistość niż choćby i zasłużeni kombatanci, ale przecież już zmęczeni, jakże często zużyci.

    I napisać wreszcie ten program, którego brakuje nam w naszym proteście, w naszej walce o umysły Polaków, jak majowej trawie deszczu. Program dla przyszłej Polski, dla jej silnej pozycji w europejskiej wspólnocie. Program, który dawałby Janowi Kowalskiemu gwarancje, że w swoich oczekiwaniach i w swoich lękach nigdy już nie pozostanie sam.

    Tak to widzę: to walka o wszystko. Zarówno w Europie, jak w Polsce, rozegra się w ciągu dwóch nadchodzących lat. Nie mam wątpliwości, że Europa – mimo kłopotów – tę walkę wygra, bo właściwie rozeznała przeciwnika, bo od pięciu lat stwarza do niej zaplecze, bo prowadzi już skuteczny ogień zaporowy. Chciałbym być równie pozbawiony wątpliwości, że stanie się to z udziałem mojego kraju, że polska opozycja odniesie sukces w walce o umysły Polaków (ich stanem może być zarówno faszyzm, jak demokracja), że polski suweren stanie po właściwej stronie mocy. Nie jestem. Pozostaje nadzieja i to uparte „róbmy swoje”. Żeby znów nie pozostać gdzieś na skraju zachodniej cywilizacji. Żeby w oporze przeciwko dryfowaniu w stronę wschodniej despocji nie stało się to najgorsze, co wciąż pozostaje sennym koszmarem mego pokolenia pamiętającego czas okrutny. A nadziei towarzyszy wiara, że w obliczu cywilizacyjnego zagrożenia zdobędziemy się na przezwyciężenie naszych narodowych przywar, na które liczy nasz ideowy przeciwnik – narodowy populista; że w naszej cennej różnorodności zdobędziemy się na jedność.

    Szanowna opozycjo, obok twego uporu i determinacji bądź również mądra, bo tylko przy połączeniu tych przymiotów masz szanse doprowadzić do spełnienia tych naszych wspólnych nadziei: na doczekanie się Rzeczypospolitej prawdziwie demokratycznej, praworządnej, głęboko europejskiej. Daję wiarę, że nie zawiedziesz!

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *