NIESKAZITELNI

jewish.org.pl

Ostatni mój tekst – to noworoczne życzenia składane moim „fejsbukowym” znajomym, których mottem było „nie dajmy się zwieść”. Atoli wydawało mi się, że ta przypudrowana rzeczywistość – wymiana twarzy na mniej odrażające, postawienie technicznego premiera na czele politycznego rządu, wpuszczenie na europejskie salony ludzi, którym przynajmniej nie wystaje słoma z butów – będzie kolejnym, długotrwałym etapem realizacji polityki „dobrej zmiany” poświęconym przekonywaniu europejskiej wspólnoty, że w Polsce „nic się nie stało”. Mówi się o tym elegancko: zmiana wizerunku. Z punktu widzenia obozy władzy wydawało się to diabelsko logiczne: po zawładnięciu wszystkimi już niemal narzędziami umożliwiającymi wprowadzenie autorytarnych rządów w narodowym państwie, należało te narzędzia na chwilę usunąć w cień i choć w części odrobić straty wizerunkowe niezbędne do funkcjonowania we współczesnym świecie, starać się przekonać, że białe może być jednak czarne, że „czarny lud” też jada nożem i widelcem i nie należy się go bać. Lękałem się tego etapu, bo z obłudą – tutaj, na własnym podwórku – trudniej jest walczyć, niż z kłamstwem, z drugiej jednak strony łączyłem z tym szczyptę optymizmu: może tym umizgom – dla ich skuteczności – towarzyszyć będzie wyrzucenie na śmietnik choć część narzędzi do dewastowania państwa prawa, może zrujnowany wizerunek nieco drgnie? W końcu to mój kraj!

Nie pozwalajmy się mamić[1]

Nie trzeba było długo czekać, żeby się okazało, że jest to kolejnym złudzeniem. Obłędna obsesja „wstawania z kolan” i budowania – na użytek wewnętrzny – wizerunku dumnego, nieskazitelnego narodu, ze wszech stron atakowanego przez złe moce, którym ten naród dzielnie daje odpór, okazała się ślepa na wszelkie racje, które stanowią o relacjach Polski ze światem zewnętrznym. Haniebna w kategoriach etycznych nowelizacja ustawy o IPN (jej wielokrotnie cytowany art. 55a) ostatecznie pogrążyła wizerunek mojego kraju na dekady. Zdewastowała wieloletnie wysiłki polskiej dyplomacji – w tym aspekcie zgodnie kontynuowane przez gabinety wszystkich sprawujących władzę opcji politycznych, z PiS-owską włącznie – zmierzające do wyprowadzenie na prostą wszystkich zawiłych meandrów w relacjach polsko – żydowskich, polsko – niemieckich, polsko – ukraińskich, spowodowanych okrutnym czasem wojny. W niwecz obróciła wspólne, ponad granicami prowadzone badania historyków. Zrujnowała wiele wciąż – do wczoraj – trwających przyjaźni, którą darzyły nas różne środowiska w krajach ościennych wkładając maczugi w ręce tym, którzy nigdy nie darzyli nas sympatią. Zamgliła wizerunek tych najszlachetniejszych – polskich mężów stanu, ludzi kultury i nauki, którzy przez trzy minione dekady mozolnie budowali nasze relacje ze światem zewnętrznym, a obnażyła twarz polskiego ciemnogrodu – „swojaków”, tłuszczy bezrozumnie wyjącej „Polska, Polska”, w której chcieliby wprowadzić prawo pięści: wrogiej światu, którego nie zna i poznać nie chce, w której słowniku zabrakło słowa „człowiek”. To społeczny margines, choć wystarczająco liczny, żeby dać o sobie znać opinii publicznej – nie tylko polskiej; żeby przyprawić obrzydliwą gębę narodowi przysłaniając jakże liczne, piękne karty jego historii i cierpienia, których historia mu nie szczędziła. Narodowi – więc mnie również.

Musimy się zmierzy z naszą przeszłością

Ale to nie zdruzgotany wizerunek mojego kraju – choć to boli okrutnie – był zasadniczą inspiracją do skreślenia tych kilku słów. Ani też konsekwencje w relacjach ze światem zewnętrznym. Ani partactwo – na granicy prowokacji – w realizowaniu inicjatywy nowelizacji ustawy o IPN: choćby dobrania czasu jego procedowania, choćby niedoprecyzowań, które pozwalają postawić zarzut popełnienia przestępstwa zagrożonego karą więzienia przedstawicielowi Konferencji Episkopatu Polski, biskupowi, który w lipcu ub. roku przepraszał w Jedwabnem za udział „synów narodu polskiego, zwłaszcza katolików” w popełnionej tam zbrodni, także byłym prezydentom RP, którzy przepraszali za tą zbrodnie w imieniu narodu polskiego. Ani skandaliczne przydanie prokuratorowi, nominowanemu w trybie politycznym, kompetencji do decydowania o prawdzie historycznej – o tym, co jest „wbrew faktom”, bowiem w ustawie czytamy: „…kto publicznie i wbrew faktom przypisuje narodowi polskiemu…”. Te „ani” można by mnożyć.

Zasadniczą inspiracją do kreślenia tego tekstu jest mój głęboki – głęboki do głębia trzewi – protest wobec narracji utrwalającej ONR-owską wizję katolickiego państwa narodu polskiego: narodu bez skazy. Bo takiego narodu w przestrzeni historycznej po prostu nie ma, bo każdy naród – obok swoich bohaterów – ma również swoją tłuszczę. Bo taki naród istnieje tylko w ideologiach skażonych toksycznym nacjonalizmem. Jest w nich lepszy, niż wszystkie inne, zwykle osaczony przez wrogów, którzy się przeciw niemu sprzysięgli. Wokół tego buduje wspólnotę: zamkniętą, nieufną, wrogą wobec świata zewnętrznego, kreującą język nienawiści. I tak powstaje spirala agresji – prosta droga do katastrofy. I dlatego protestuję przypominając, że mój naród okazał swoją wielkość kiedy – za pośrednictwem swoich wybitnych przedstawicieli – podjął wyzwanie, wyjął „trupy z szafy”, zmierzył się z przeszłością, potępił zbrodnicze czyny swojej tłuszczy, pochylił się nad grobami ofiar, z najgłębszym smutkiem i pokorą zdobył się na publiczne „przepraszam”; na konstatację, że naród milionów ofiar wojennych zbrodni wydawał również ich sprawców. Podobnie jak inne narody, również te, których współodpowiedzialność za wojenne czyny zbrodnicze jest nie do porównania z tragicznymi wydarzeniami, jakie miały miejsce w Polsce.

Gdy zasypia przyzwoitość, budzą się demony ksenofobii i nienawiści rasowej

Protestuję wobec regresu, jaki nastąpił w moim kraju, jakby cofnięciu koła historii; wobec piekącego wstydu, jaki doznają jego obywatele, którym marzy się Polska otwarta na świat, budująca z nim relacje, przyjazna, mówiąca swojej tłuszczy zdecydowane „nie!”. Haniebny akt prawny „poprawiający” ustawę o IPN – to tylko jeden z milowych kroków tego postępującego regresu. Nie wziął się znikąd ostatni, najbardziej radykalny w swojej wymowie, prowadzony przez polskich neofaszystów Marsz Niepodległości, nie spadły z poranną rosą transparenty „śmierć wrogom narodu”, „biała Polska”, we Wodzisławiu Śląskim chłopcy nie spotkali się przypadkowo, w dniu urodzin Hitlera, żeby sobie „poheilować”, na proteście wobec napaści na turecką dziewczynkę z okrzykiem „Polska dla Polaków” nie przypadkowo znalazło się 30 transparentów z miejscami i datami ataków przemocy na tle rasistowskim – tylko niektórych z mających miejsce w jednym tylko roku 2017. Można by tak mnożyć w nieskończoność. Z oporem, po długim czasie i pod wpływem opinii publicznej, wdrażano śledztwa mimo, że wiele z tych przestępstw określają bezpośrednio zapisy w Konstytucji. Niosących ksenofobiczne transparenty, wieszających na szubienicy podobizny europosłów chroniła policja. Sprawca spalenia kukły Żyda aresztowany został po tym dopiero, kiedy obraził przedstawiciela władzy. Sprawców ksenofobicznych ekscesów – poza jednym – mimo monitoringów i tysięcy zdjęć dotychczas nie zidentyfikowano. A oficjalny komentarz brzmi: to wyolbrzymiany przez media margines. Prezydenckie pokrzykiwania, wobec ujawnionego skandalicznego wydarzenia, „nie ma w Polsce miejsca na nazistowską propagandę”, kończą się rozpoczęciem gonitwy za króliczkiem: jak się taka gonitwa kończy – przecież wiadomo.

Tymczasem z ust politycznego przywódcy obozu władzy padają słowa odczłowieczające tych, którzy przez los dotknięci zostali najokrutniej – uchodźców: oni noszą pasożyty. W nazistowskiej narracji Żyd nosił wszy. Pojawiający się coraz częściej w nazwach powoływanych instytucji kwalifikator „narodowy” ciągnie w stronę etnicznej przynależności, z której wychodzi „prawdziwy Polak”. Z Kancelarii Premiera znika Rada ds. Walki z Ksenofobią. Z materiałów edukacyjnych dla policji znika pojęcie „przestępstwa z nienawiści”. W nowych szkolnych podstawach programowych są „żołnierze wyklęci”, w tym ci najbardziej kontrowersyjni (to delikatnie) – „Bury”, „Ogień”, odpowiedzialni za śmierć wielu Żydów, Białorusinów, również Polaków, natomiast ani słowa o powojennych pogromach, a nauczyciele mają być promowani za postawę moralną.

I to się nazywa p-r-z-y-z-w-o-l-e-n-i-e. Zaczyna się od budowania wizji rzeczywistości, w której „my” – szlachetni, bohaterscy, najbardziej przez historię skrzywdzeni – wciąż mierzymy się ze spiskiem wszelakich złych mocy (Niemców, Ukraińców, Rosjan, Żydów, brukselskich elit i kogo tam jeszcze) i wreszcie dajemy im odpór, dumnie wstajemy z kolan. Więc „my”, plemię nieskazitelne, Polacy prawdziwi, wobec nieustannego zagrożenia, musimy być razem: kto nie z nami – ten zdrajca, a już w najlepszym razie „Polak etatowy”, gorszego sortu. Więc przyzwolenie na „naszość”. A stąd już tylko mały krok do przyzwolenia na język nienawiści, na rozprzestrzenianie się jadu toksycznego nacjonalizmu. A to już fundament państwa narodowego. I o to przecież chodzi! Stereotyp najbardziej zagrażającego „prawdziwej polskości” Żyda – roznoszącego tyfus, bądź też oszusta, chciwego karczmarza czy bankiera – nieco się zużył, wymieniony więc został na inny, aktualnie budzący ludzkie lęki. Na „paskach nienawiści” narodowej telewizji wypromowany został uchodźca – terrorysta, uchodźca – gwałciciel naszych córek, uchodźca zagrażający „wierze ojców”. Nieco przygasający antysemityzm zastąpił antyislamizm. Dla budowniczych narodowego państwa ta zmiana jest bez znaczenia – ważne jest istnienie wroga.

Nie wszyscy byliśmy sprawiedliwymi

Cały konstrukt państwa budowanego przez rządzący obóz „dobrej zmiany” opiera się na „naszości”, musi więc ona być silna, wewnętrznie zwarta, ufna w swoją wyjątkowość. Musi mieć wiarę w swoją nieskazitelność. Stąd pomysł na takie, a nie inne brzmienie noweli ustawy o IPN, od czego nie ma odwrotu – tak, jak nie ma odwrotu od ustaw sądowych dających rządzącym „moc sprawczą”. Wpisuje się ona idealnie w MaBeNa, jest może nawet filarem pomysłu na Maszynę Bezpieczeństwa Narodowego („spójnego działania władz i mediów w celu poprawy jakości narracji państwowej”) współautorstwa prof. Andrzeja Zybertowicza, socjologa, prezydenckiego doradcy, twórcy najbardziej współczesnej definicji polskiego patriotyzmu. Nie może więc być mowy o jakiejś współodpowiedzialności, o jakimś skażeniu idealnego narodu. Były jakieś jednostkowe zbrodnie, jakieś porachunki wynikłe z wojennej zawieruchy, ale o antysemityzmie – ani podczas wojny, ani po jej zakończeniu – nie ma mowy. Tak zostało zadekretowane: nie ma w Polsce miejsca na antysemityzm. Straszliwe zbiorowe mordy na Podlasiu (1941) – Jedwabne to tylko wierzchołek góry lodowej, dr Mirosław Tryczyk, autor najświeższej książki poświęconej tej tematyce, „Miasta śmierci”, analizuje podobne „wydarzenia” w 14 wybranych przez siebie miejscowościach, w tym Rajgród, Szczuczyn, Goniądz, Wąsocz; pogrom krakowski (1945); pogrom kielecki (1946); wreszcie bezprecedensowa antysemicka kampania (1968), przy nikłym społecznym proteście, powodująca exodus ostatnich 30.000 naszych żydowskich współobywateli, którzy przeżyli tu piekło, przetrwali i mimo wszystko chcieli tu pozostać – to wypadki przy pracy, które „dla poprawy jakości narracji państwowej”, dla dobrego imienia narodu, lepiej skryć pod dywan. „Ida”, „Pokłosie” – filmy, które zyskały międzynarodowe uznanie min. za odwagę poruszenia arcytrudnych problemów dotykających polsko-żydowskich relacji – to artystyczne fantasmagorie szkalujące Polskę, tworzone przez ludzi nie mieszczących się w zybertowskiej definicji patriotyzmu. Jest pewien kłopot z ludźmi, o których bohaterstwie wie cały świat, którzy wymieniani są obok Ireny Sendlerowej jako najwybitniejsi pośród mających swoje drzewka w Yad Vashem – z Janem Karskim, Janem Nowak-Jeziorańskim, Władysławem Bartoszewskim, których wypowiedzi na temat zachowań polskiej swołoczy podpadałyby pod penalizujące paragrafy IPN-owskiej noweli. Być może przeszłoby to jednak bez echa, gdyby nie międzynarodowa reakcja na determinację, z jaką rządzący Polską chcą poprawiać historię w imię przyspieszenia pełnej realizacji „dobrej zmiany” – zbudowania Narodowego Państwa Dumnych Polaków. Państwa i narodu tak wyjątkowego w swojej nieskazitelności, że należy mu się – obok uczczonego tym niewyobrażalnego bohaterstwa kilkunastu tysięcy „Sprawiedliwych” – odrębne drzewko w Yad Vashem.

Tacy jesteśmy i jak z tym żyć?

I tak mleko się rozlało, a wyszło jak wyszło – najgorzej, jak wyjść mogło. Dalsza rujnacja wizerunku Polski, pogorszenie relacji z całym cywilizowanym światem, co nie może nie przełożyć się również na polski dialog z Brukselą: wstyd, ból, ale to obciąża wyłącznie obóz władzy, wobec którego można choć zaprotestować. Wstyd i ból jest jeszcze głębszy, kiedy postrzega się, jak na wypuszczonego z butelki dżina zareagowała polska tłuszcza. Fala antysemickiego hejtu, potok z rynsztoka, jaki wlał się w media społecznościowe, nie był tak potężny nawet w okresie apogeum „problemu uchodźczego”. Hejtem zasypana została również ambasada Izraela. „Liczący się margines” pokazał w całej okazałości swoją obrzydliwą gębę. Tyle tylko, że świat nie analizuje danych statystycznych: tą obrzydliwą, antysemicką gębę pokazała światu Polska. Jesteśmy „czarnym ludem” na czołówkach światowych gazet, w programach informacyjnych popularnych portali i stacji TV. W ciągu ubiegłego tygodnia fraza „polskie obozy śmierci” ukazała się w światowych mediach ponad milion razy, podczas gdy w ostatnich latach były to już tylko przypadki sporadyczne. Popularyzacja przez europosła Ryszarda Czarneckiego polskiego „szmalcownika” w środowisku Parlamentu Europejskiego wydaje się wobec tej medialnej katastrofy mało znaczącym incydentem.

A co z IPN-owską nowelą – tekstem haniebnym i legislacyjnym partactwem: wejdzie do polskiego ustawodawstwa bez poślizgu, zgodnie z wolą większościowej tyranii, czy też napotka na prezydenckie weto, jeśli w Centralnym Organie zapadnie decyzja o rozpoczęciu zabawy w złego i dobrego policjanta? Innymi słowy, czy – jak dotychczas – władza nie zrobi ani kroku wstecz i po fakcie dokonanym będzie świat przekonywać, że białe jest czarne, czy też postanowi burzę przeczekać używając instrumentu prezydenckiego weta i odesłania ustawy do TK? To, oczywiście, wizerunku Polski nie zmieni, spowoduje jedynie drobny jego retusz, a Andrzejowi D., obsługującemu PiS-owskie „centrum”, przysporzy kilku punktów w słupku poparcia. Hejterzy stracą nieco równowagę, ale wkrótce wrócą do formy włączając do swojego szamba Prezydenta. Ponad wszelką wątpliwość – obrzydliwa gęba polskiej tłuszczy, ukazująca światu polski antysemityzm ponad jego rzeczywistą miarę, pozostanie w pamięci na dekady. Interpretacyjna obłuda – jakkolwiek sytuacja by się nie potoczyła – pogłębiać będzie chaos w umysłach Polaków. Rów wykopany między „suwerenem” i „obywatelem” będzie się pogłębiać.

I jak z tym żyć?

Przypisy

Przypisy
1 Śródtytuły pochodzą od redakcji strony www.sedno.org.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *